Do dziś żyje w naszej świadomości oraz estetyce wyidealizowany obraz międzywojennych „kresów wschodnich”, gdzie ponoć nieśliśmy przez prawie dwadzieścia lat kaganiec postępu, oświaty i cywilizacji wśród ciemnego ale poczciwego ludu, czyli „miejscowych” poddanych, oczywiście dla ich dobra poddawaliśmy intensywnej ale nieskutecznej polonizacji. Panował tam nasz sanacyjny „ład i porządek”, a jedynym, ale za to mało ważnym miejscowych wrogiem, było jacyś „komuniści”, których skutecznie likwidowano lub wsadzano do więzień. Byli oni ponoć przedmiotem powszechnej nienawiści ze strony dobrotliwego ludu, który pełną piersią chłonął nasz polski zasiew.
Do dziś oficjalna i nieoficjalna propaganda podtrzymuje ten obraz skrzętnie pomijając prawdziwą kresową codzienność, do której należały również wojskowe pacyfikacje niepokornych wieśniaków, których karano publicznie chłostą (!), a nie raz strzelano do opornych kładąc ich trupem. Zabitych i rannych było wielu; ofiarami byli przede wszystkim ? używając dzisiejszych pojęć ? Ukraińcy i Białorusini (ale nie tylko). Często stosowaną formą pacyfikacji było przymusowy kwaterunek żyjących na koszt gospodarki wojsk w buntujących się wsiach i miasteczkach. Aby ograniczyć opór mniejszości narodowych wprowadzono nawet wewnętrzne granice między województwem lwowskim a Wołyniem, aby Ukraińcy z południa nie mogli kontaktować się z pobratymcami z północy. Masowo rozbierano cerkwie, likwidowano parafie greckokatolickie, szkoły ukraińskie i białoruskie, rozwiązywano ich stowarzyszenia i organizacje.
Nie miejmy jednak złudzeń: na „kresach wschodnich” tameczne mniejszości (tam były większością) często nawet nie uznawały polskiej zwierzchności negując władztwo terytorialne Rzeczypospolitej Polskiej. W publicznych odezwach i manifestacjach odwoływano się do jakoby wciąż istniejącej petlurowskiej wizji Ukraińskiej Republiki Ludowej, a godło naszego kraju nazywali na co dzień „białą gęsią”.
Przez całe międzywojnie na kresach wschodnich prowadzona była wojna z miejscową ludnością, która w 1939 roku spontanicznie i entuzjastycznie witała nie tylko Armię Czerwoną, ale również Niemców i to dwa razy: po raz drugi w 1941 roku. Potem nastąpił krwawy rewanż: pogromy i rzezie (nie tylko na Wołyniu) ? tym razem ofiarami byli Polacy i Żydzi.
Bilans naszych kresowych wypraw jest ujemny i to bardzo: stracili co najmniej kilkaset tysięcy obywateli oraz cały majątek państwowy i prywatny. Uratowaliśmy tylko, którzy uciekli na ziemie etnicznie polskie, którymi dziś jest Dolny Śląsk i Pomorze.
Lord Curzon już w 1919 roku wprost sugerował, aby wschodnia granica Polski była na Bugu i jak widać miał rację. Przecież była to granica trzeciego rozbioru rosyjskiego oraz skorygowana granica pierwszego rozbioru austriackiego z Galicją Zachodnią po stronie Polski. Przed stu laty zaznaliśmy przegraną wojnę o te tereny, a nasza krótka obecność na części owych „kresów” w latach 1919-1939 przyniosła wiele więcej szkód niż jakiegokolwiek pożytku. Od 1945 roku nie musimy (poza bandami UPA w latach 1945-1947) kogokolwiek pacyfikować, i represyjność Polski Ludowej wobec obywateli była nieporównywalnie mniejsza niż w naszego państwa w międzywojniu: na „kresach” pacyfikacje trwały w zasadzie bez przerwy, a władze naszego państwa były równie niedemokratyczne jak w czasach Polski Ludowej.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych