Przez wiele stuleci (a może dłużej?) przyjmowaliśmy na wiarę pseudoteorie ekonomiczne, społeczne lub polityczne, którymi nieudolnie tłumaczyliśmy swoje nieszczęścia współczesności i przy ich pomocy z reguły błędnie przewidywaliśmy przyszłość. Lista tych pseudoteorii jest tak długa: zaczynając od koncepcji „wyższości rasy białej”, a zwłaszcza „germańskiej” lub „aryjskiej” nad „rasami niższymi”, kończąc na „nieuchronnym” i – w perspektywie – „ostatecznym zwycięstwie liberalnej demokracji” nad wszelkimi innymi formami ustrojowymi. My też mamy swoje pseudoteorie, których – mimo wpływu wielu dziesięcioleci – nie udało się nam przezwyciężyć. Do dziś rządzą one naszą świadomością i degradują nas intelektualnie. Najbardziej czytelny przykład? Dotyczy on zwłaszcza „Twórcy Niepodległości”. To apologia zawartej w 1920 roku – nieratyfikowanej przez Sejm i bezsensownej – umowy między Piłsudskim a Petlurą, której skutkiem bezpośrednim była tzw. Wyprawa Kijowska. Doprowadziła ona do umocnienia a nie osłabienia bolszewickiego reżimu oraz sprowokowała „pełnoskalową” wojnę z tym państwem, w której ogromnym kosztem udało nam się jakoś obronić. Uratował nas „Cud nad Wisłą”, a epilogiem tego „sukcesu” był 17 września 1939 roku. Ta klęska jest przedstawiana jako „sukces” i ma być wzorcem na przyszłość. Przy pomocy podobnych teorii tłumaczymy „sukcesy” terapii szokowej sprzed trzydziestu lat, która ponoć była też wielkim osiągnięciem. Dziś dobrze wiemy, że jej jedynym celem było zniszczenie istotnej części polskiej gospodarki (gdzie jest obecnie polski przemysł stoczniowy, hutniczy, lotniczy, elektroniczny, gdzie jest polska flota morska, rybacka i śródlądowa?) po to, aby bezrobocie wygnało z Polski (i nie tylko – z całej Europy Wschodniej) miliony ludzi chętnych do pracy na Zachodzie. Oddaliśmy prawdopodobnie około 2 milionów naszych obywateli, bo w Polsce czekały ich tylko bezrobocie i bieda.
Po co ten wstęp? Otóż po to, aby wysunąć przed nawias najważniejszy problem współczesnej gospodarki polskiej: praca jest zbyt droga, aby opłacało się prowadzić istotną część (większość?) działalności o pozarolniczym charakterze. Poza tym podaż rąk do pracy kurczy się, bo powoli już odczuwamy skutki zapaści demograficznej. Jesteśmy już „prawdziwym Zachodem”: już w latach osiemdziesiątych a nawet siedemdziesiątych zeszłego wieku wszystkie bogate państwa Starej Europy przeżywały ten kryzys. Rozwiązywano go m.in. przy pomocy nie tylko imigracji z byłych kolonii, ale również przez zniszczenie gospodarki byłych „demoludów” po to, aby wycisnąć z nich miliony biednych, lecz wykształconych i chętnych do pracy ludzi. Wróćmy na nasze podwórko. Przez ostatnie kilkanaście lat to my korzystaliśmy z podaży taniej siły roboczej z Ukrainy, której katastrofa ekonomiczna i polityczna, zwłaszcza po 2014 roku, rozwiązywała nasze problemy ekonomiczne. Wyciśniętych z Polski pracowników częściowo zastępowali nędzarze ze wschodu, którym opłacało się pracować za połowę polskiej dniówki, a nawet za mniej. Jednym z największych paradoksów obecnej wojny jest to, że miliony nowych imigrantów z tego państwa nie chcą tu pracować: wręcz odwrotnie – ci co chcieli pracować w dużej – w części wyjechali, a przyjechali ci, których żądania płacowe nie odbiegają zbytnio od poziomu rynkowego, a ten jest w wielu przypadkach nieopłacalny dla pracodawców. I koło zamyka się. Prawdopodobne rozwinie się istniejący już import siły roboczej z najbiedniejszych państw Azji (np. Nepalu) lub czarnej Afryki. Ale problem jest znacznie bardziej uniwersalny: gospodarka tzw. Zachodniej Europy jest opłacalna tylko wtedy, gdy korzysta z zasobu taniej siły roboczej biedaków, którzy chcą zaharowywać się za marne grosze.
Co te rozważania mają wspólnego z relacjami polsko-rosyjskimi? Ano tylko tyle, że w czasie gdy Rosją rządzili bolszewicy i postbolszewicy, owym zasobem taniej siły roboczej byli dla sowieckiego przemysłu i rolnictwa przede wszystkim Rosjanie i inne narody byłego imperium Romanowów, a do pracy zmuszano ich nie tylko nędzą, lecz również terrorem i upodleniem. Czyli pseudoteorie przeciwstawiające „zachodnią” i „wolnorynkową” gospodarkę komunistycznej despotii niewiele tłumaczą: raczej zaciemniają zrozumienie współczesnego świata. W naszych snach po raz kolejny pokonujemy „imperium zła”. Czy wierząc w pseudoteorie możemy odnieść ten sukces?
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych