Ciążący na podatnikach obowiązek przesyłania organom podatkowym informacji na temat ksiąg podatkowych wraz z deklaracjami (początkowo obok nich) jak dotąd wprowadzono wyłącznie w przypadku podatników VAT czynnych. Początkowo nawet opowiadano, że miał on zastąpić deklaracje podatkowe (takie bzdury pisano nie tylko w opiniotwórczych mediach – na pierwszych stronach – lecz również w oficjalnych dokumentach rządowych). Udało się jednak wytłumaczyć pomysłodawcy (przy moim skromnym udziale), że bez deklaracji podatkowych nie nastąpi prawne określenie zobowiązania podatkowego i kwot zwrotów, nie będzie można ściągnąć zaległości podatkowych w postępowaniu egzekucyjnym i… ukarać sprawców za typowe oszustwa podatkowe. Ostatecznie twórcy tych pomysłów nie zlikwidowali deklaracji podatkowych, lecz połączyli je z obszerną informacją na temat prowadzonych przez podatników ewidencji podatkowych nazywając ów dokument JPK_V7M (rozliczenie miesięczne) i JPK_V7K (rozliczenie kwartalne). Ostatecznie zmuszono przed dwoma laty wszystkich podatników VAT czynnych do składania tych dokumentów – i jak wynika z oficjalnych informacji – zebrano ich ponad 100 mln.
Wprowadzenie tego obowiązku miało unikatową oprawę propagandową. Przesyłanie informacji o prowadzonych księgach miało być (jakoby) niezbędnym warunkiem uszczelnienia tego podatku, wykrywania oszustw podatkowych a przede wszystkim zwiększenia dochodów budżetowych. W jaki sposób owa informacja o zapisach w ewidencji miała wywołać te skutki – tego już nie powiedziano. Pozwala ona bowiem tylko na formalną ocenę, czy kwoty podane w deklaracji są zgodne z sumami zapisów w księgach oraz czy faktura zaewidencjonowana w rejestrze zakupu kryje się również pod zapisem w rejestrze sprzedaży dostawcy (usługodawcy). Tyle i nic więcej, bo przecież istotna część tychże zapisów ma charakter saldowy i zbiorczy.
Nie będę przypominał perypetii związanych z wprowadzaniem tego obowiązku świadczących m.in. o tym, że twórcy tych przepisów po prostu nie znali „szczegółów” tego podatku, a wiadomo, że przysłowiowy diabeł w nich tkwi. Koronnym tego przykładem jest nakaz odrębnego ewidencjonowania wszystkich (bez wyjątku) faktur w rozumieniu tego podatku, a nimi są m.in. bilety lotnicze oraz nawet niektóre paragony. Zabrakło wielu oczywistych funkcji, które muszą wykonywać podatnicy prowadzący ewidencję dla potrzeb tego podatku, w tym zwłaszcza anulowania faktur wystawianych pod wpływem błędu oraz faktur w rozumieniu art. 108 ustawy o VAT, które nie podlegają ujęciu w księgach. Narzucony podatnikom obraz przedstawiania organom informacji na temat tej ewidencji jest zniekształcony i niepełny, a jego przygotowanie jest pracochłonne i kosztowne. Przecież czymś kompletnie absurdalnym jest zakaz zbiorczego ewidencjonowania importu usług, czy odwrotnego obciążenia przez nabywców, mimo że korekty tych czynności z istoty są i muszą być przedstawiane w sposób zbiorczy. Mówiąc najprościej: organy podatkowe uzyskują niewyobrażalną ilość zbędnych informacji, które nigdy ich nie zainteresują lub których nie sposób zinterpretować. Można podejrzewać, że twórcy tych przepisów mieli dość niewielką wiedzę na temat umiejętności polskich podatników dotyczących tego podatku i wymyślili sobie, że głównym problemem jest to, że faktury zakupu nie są ewidencjonowane i deklarowane przez dostawców lub usługodawców. Oczywiście takie zjawisko istniało i istnieć będzie, ale znaczenie fiskalne tego procederu nigdy nie było duże; aby wykryć te praktyki trzeba porównać ewidencje. Czyli byliśmy postrzegani jako przysłowiowy „bantustan podatkowy”, a nie państwo, które stosuje ten podatek od ponad ćwierć wieku. Wraz z harmonizacją tego podatku zawitał do nas tzw. biznes optymalizacyjny, który przede wszystkim posługuje się na nieznaną w przeszłości skalę fikcyjnymi fakturami (brak czynności), które są jednak skrzętnie ewidencjonowane i deklarowane. Można podejrzewać, że celowo narzucono model obowiązków ewidencyjnych, które właśnie odwracają uwagę organów podatkowych od rzeczywistych zagrożeń koncentrując ich uwagę na problemach pozornych. Może uzyskamy jednoznaczną informację, czy przy opracowaniu koncepcji owego JPK_V7M uczestniczyły bezpośrednio lub pośrednio podmioty powiązane z owym „biznesem optymalizacyjnym”, czyli wyłudzaniem nienależnych zwrotów podatku.
Największym absurdem tych przepisów jest nałożenie obowiązku przesyłania tych informacji na samozatrudnionych czyli pracowników, którzy dla celów podatkowych udają przedsiębiorców – jest ich ponad milion.
Po sześciu latach obowiązywania tych przepisów przyszedł już czas na zasadniczą ich rewizję: jest to konieczne, bo zgromadzenie kolejnych stu milionów tzw. jotpeków nie ma żadnego sensu. Przebąkują o tym również oficjele twierdząc, że przyszłość jest w przesyłaniu faktur a nie ewidencji. Mówiłem już to przed 10 laty.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych