Oszukujemy się, jako jedyni wierzymy we własne słowa, nie umiemy dyskutować na ważne tematy. Wmawialiśmy sobie, że „nasz głos liczy się w (Starej) Europie” (na temat Rosji), bo w innych sferach nie mamy nic do gadania. Gdy ktoś (u nas) odstąpił choć na przysłowiowy milimetr od obowiązujących „prawd”, podlegał i zapewne podlegać będzie publicznemu linczowi w wykonaniu „wolnych mediów”, a w najlepszym przypadku całkowitej eliminacji z „przestrzeni oficjalnej”. Najważniejszym argumentem w tychże „dyskusjach” jest stwierdzenie, że coś jest „nie do zaakceptowania” przez adwersarza, choć przecież wygłaszając jakikolwiek pogląd z zasady nie oczekujemy, aby był on „akceptowany”: chcemy być tylko wysłuchani. W dyskusji (w odróżnieniu od agitacji) idzie o wysłuchanie i krytykę a nie o „akceptowanie” albo „nieakceptowanie” czyichś ocen lub tez. Swoją drogą czy tych, dla których najważniejszą sprawą jest owo „akceptowanie” (albo „nieakceptowanie”) można postrzegać jako kandydatów do udziału w jakiejkolwiek dyskusji, bo przecież obiektywnie nie mieszczą się w tej roli. Cechuje ich podstawowa ułomność: odrzucają możliwość wzbogacania samych siebie: przecież gdy ktoś do nas mówi coś dla nas nowego, to obiektywnie wzbogaca nas, dając nam (za darmo) jakąś część swojego zasobu myśli (jedyny wartościowy zasób niepodlegający szybkiej deprecjacji). Dzieje się tak nawet wtedy, gdy nasz rozmówca myli się lub chcę nas oszukać, bo testujemy wówczas swój intelekt (np. czy umiemy odróżnić prawdę od fałszu).
Podstawowym przykazaniem mądrości jest wysłuchanie innych (audiatur et altera pars). Ci, dla których jakakolwiek nowa, niesiona im myśl, jest „nie do zaakceptowania”, po prostu są najczęściej głupcami, do których nie warto nic mówić. Choć można ich wysłuchać, aby poznać negatywne wzorce. Ale to tak przy okazji.
Oczywiście negatywnych „akceptantów” cechuje obiektywnie to, że niczego nie mogą się nauczyć słuchając innych. Są odporni i chyba tak też należy ich nazywać. ”Niczego nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli” – cytując klasyków. Są zacietrzewieni i intelektualnie nieprzemakalni. Wychodzą na „oszukanych” i „zdradzonych”. Nie chcieli wysłuchać do niedawna dość oczywistej tezy, że druga „Wyprawa Kijowska”, która rozpoczęła się w 2022 roku skończyć się może kosztowną porażką na rachunek naszych obywateli. „Nie zaakceptowali” również dość oczywistej prognozy, że „światowe przywództwo” zrozumie swój błąd, którym było wsparcie dla kijowskiej kleptokracji i może nakazać – kierując się swoimi interesami – zakończenie wojny na wschodzie (Europy), chociażby po to, aby wygrać WAŻNIEJSZĄ WOJNĘ na Bliskim Wschodzie (ale nie tylko i nie przede wszystkim). „Nie zaakceptowali” nawet tezy, że może wygrać nielubiany przez nich kandydat na prezydenta USA. Powinni zrezygnować z w sumie daremnego trudu i zaniechać prób dyskusji z każdym, kto straszy nas brakiem akceptacji dla naszych poglądów. Szkoda czasu: mówimy do tych, którym (jeszcze) możemy pomóc. Może przestaną sobie (i nam) szkodzić.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych