Dla wielu (większości?) podatników jest czymś niepojętym to, co dzieje się od kilkunastu lat w unijnym oraz polskim systemie a zwłaszcza w prawie podatkowym. Wprowadzane są setki absurdalnych zmian („reform”), wydaje się co rok niewyobrażalną ilość nowych przepisów, których treści nie sposób zrozumieć, przy jednoczesnym spadku aktywności władz skarbowych oraz stałym wzroście skali ucieczki od opodatkowania i wyłudzania nienależnych zwrotów podatków. Podatnicy w większości już dawno przestali czytać te wypociny legislacyjne, zainteresowanie „nowymi przepisami”, zwłaszcza unijnymi, spadło do zera. Powszechnie zadawane jest pytanie: po co czytać ten bełkot skoro i tak nikt nie będzie go egzekwować (bo po co?). Przecież pieniędzy budżetowych z ich stosowanie na pewno nie będzie. Najlepszymi przykładami tego zjawiska są jakieś kolejne „jotpeki”, których obowiązek składania bez sensu narzuca się kolejnym grupom podatników, mimo totalnej kompromitacji tych, którzy je wprowadzili. Przypomnę głupoty opowiadane w związku z JPK_VAT, który jakoby miał spowodować, że „urzędy skarbowe wiedzą wszystko” i „nie zwrócą ani grosza nienależnych zwrotów”. Tymczasem w latach obowiązywania tego przepisu powtórka, kwoty zwrotów biją wszelkie rekordy i wzrosły ze 113 mld zł w 2021 r. do aż 219 mld zł w 2023 r. W tym roku będą prawdopodobnie jeszcze większe. Polska „w ocenie międzynarodowej” jest krajem, gdzie „rozdaje się pieniądze” – wystarczy wyciągnąć rękę. Nikt tego nie sprawdza, bo oni wierzą w mistyczną moc jakichś „jotpeków”, które jak widać przyczyniły się do tej katastrofy budżetowej. Drugim przykładem jest absurd obowiązkowego wystawiania faktur ustrukturyzowanych, chce się narzucić wszystkim podatnikom, mimo że mają oni (i będą mieli) to gdzieś, i nigdy tego nie zrobią. Zadajmy oczywiste pytanie, czy emerytka wynajmująca lokal mieszkalny wystawi kiedykolwiek jakieś faktury ustrukturyzowane? Po prostu nie wystawi żadnej, czyli budżet tylko straci. Są i inne przykłady absurdu.
Skąd się więc tu bierze swoista „pandemia”, która toczy ten system? Padają różne odpowiedzi. Wini się klasę polityczną, która zajmuje się tylko sobą i nie ma głowy do podatków: są dla niej trudne, a przede wszystkim, nie mają oni ludzi, którzy cokolwiek wiedzieliby na ten temat. Kto został w naszej pamięci jako minister finansów? Od dziesięciu lat wiadomo, kto nim był, a wcześniej brylował jako wyjątkowy „orzeł” na tym niebie pod nazwiskiem Rostowski, który wytrwale udowadniał, że nie wie, że nie zna się na tym, o czym mówi. Inni upatrują przyczyn atrofii prawa podatkowego w całkowitej degradacji rządowego zaplecza wiedzy na ten temat. Ministerstwo finansów było kiedyś (przed ćwierćwieczem) potęgą i miało swoich ludzi, którzy wiedzieli co obowiązuje i co i jak trzeba zmienić. Był Instytut Finansów. Po jego reaktywacji nowa władza oczywiście zlikwidowała tę jednostkę, bo to jest jej ogólny pomysł na rządzenie. Jest i inna hipoteza: nie jest żadną tajemnicą, że podatkami rządzą tzw. ludzie z rynku, czyli z zagranicznego biznesu zajmującego się (jak sami twierdzą) „optymalizacją podatkową”. Nie dało się również ukryć, że od kilkunastu lat władza płaci takim firmom za jakieś „doradztwo”, a przede wszystkim za pisanie projektów, które potem są uchwalane jako „przepisy podatkowe”. Czy pamiętamy absurdy zmian w przepisach podatkowych, które wprowadzono w związku z tzw. pandemią? Do dziś obowiązują bzdury „Polskiego Ładu”, których autorami nie byli funkcjonariusze publiczni, lecz ktoś spoza resortu finansów, co przyznał ówczesny minister finansów. Przypomnę, że głównym publicznym „uzasadniaczem” tych zmian był szef podmiotu rządowego, który ponoć wychował się w „międzynarodowym biznesie podatkowym”.
Tak było za poprzednich rządów liberalnych, potem za PiS-u. Teraz jest tak samo. Jest rzeczą niepojętą, że po pierwsze, władzy nie przeszkadza oczywisty konflikt interesów we współpracy z tymi podmiotami (nie będzie dbać o jakieś prawo podatkowe ten, kto zarabia na jego wadach i słabościach) oraz, po drugie, jak skromny jest poziom wiedzy podatkowej owego biznesu. Po spektakularnym upadku pod ciężarem własnych oszustw ówczesnego lidera tego rynku (Arthur Andersen) nie powinno być tu jakichkolwiek złudzeń.
Wniosek jest tylko jeden, aby uzdrowić współczesne prawo podatkowe należy usunąć bez reszty wszelkie związki między procesem prawotwórczym i podmiotami, które zajmują lub kiedykolwiek się zajmowały „optymalizacją podatkową”.
Należy zrobić to natychmiast. Nie mam jednak złudzeń, że ani rządzący ani AntyPiS ani PiS tego nie zrobią.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych