Obowiązująca poprawność nakazuje potępiać nie tylko Rosję, ale także tzw. populizm. Jest on jednoznacznie zły (jak Rosja) i nie wymaga dowodu dlaczego tak jest. Każdy, kto kwestionuje uprzywilejowanie pasożytniczych a przede wszystkim wyjątkowo głupich elit zarządzających Zachodem jest populistą. Nikomu nie wolno upominać się o dobro biedniejących obywateli, krytykować degradacji a w zasadzie likwidacji klasy średniej, a nawet dramatycznego spadku dzietności nie tylko Europy, lecz również USA. Powiem coś oczywistego: ta część (rzekomo) rozwiniętego Zachodu, która osiągnęła sukces ekonomiczny, od lat w sposób naturalny wymiera, bo nie chcę mieć dzieci. Jest w tym pewien fenomen znany od antycznego Rzymu. Jeśli chcemy w sposób nie do końca tę przeszłość uprawniony uogólnić, to można postawić tezę, że wymierające narody nie mają szansy na odrodzenie: ich zanik ze względu na spadek dzietności jest już nieuchronny i definitywny. Odrodzenie (w sensie dosłownym) może przyjść tylko z zewnątrz w wyniku wędrówki ludów lub masowej imigracji „obcych”. Co prawda można przybyszów płycej lub głębiej asymilować, ale tylko do czasu: dzieci lub wnuki „oswojonych” imigrantów przypomną sobie „starą” tożsamość i z hukiem odrzucą (przynajmniej w części) narzucone im wzorce kulturowe oraz ideologiczne. Czy wymierające narody mają szansę przetrwania? Odpowiedź na to pytanie zależy od działań (we wszystkich możliwych sferach – ekonomicznej, świadomościowej, kulturowej a nawet estetycznej), które mają na celu wzrost dzietności. Wtedy ten cel może być częściowo osiągnięty. Ale właśnie te działania są „populizmem”, bo chcą chronić dobro zwykłych ludzi.
Działania te będą z istoty sprzeczne z interesami tych, którzy zarabiają na destrukcji obecnych struktur społecznych.
Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że rządząca od wieków elity można podzielić na twórcze i pasożytnicze. Te pierwsze organizują świat w ten sposób, że gromadzone w ich rękach bogactwo tworzy dorobek cywilizacyjny, który również służy ograbianej większości. Czym większej części, tym lepiej. Najprostszym tego przykładem były drogi i akwedukty, miasta i stadiony budowane przez rządzących republiką a potem cesarstwem rzymskim: sprzyjało to rozwojowi ekonomicznemu i podnosiło poziom życia nie tylko obywateli rzymskich. Elity pasożytnicze natomiast trwonią gromadzone bogactwa zwłaszcza na prowadzenie przegranych wojen (wojny z reguły są przegrane) lub „cywilizują” podbite kraje, które burząc się przeciwko najeźdźcom niszczą to, co dostały.
Od kilku dziesięcioleci elity rządzące tą częścią świata, w tym naszą ojczyzną upodabniają się do tego drugiego wzorca. Ich sukces jest „restrukturyzacją” czy też „reformacją” życia zwykłych ludzi, czyli ich zubożeniem. Każdy, kto zdecyduje się piętnować absurd takich rządów, oczywiście obrywa za „populizm”. Można więc zaryzykować tezę, że każdy, kto w tym świecie zrobi coś dobrego dla obywateli jest wrogiem systemowym. Przypomnę, że największym przeciwnikiem „populistów” był (i jest) idol wszystkich liberałów, były dwukrotny wicepremier i minister finansów, Leszek Balcerowicz. Ostatnio został „zdjęty” z opiniotwórczych mediów, bo jego tyrady istotnie zmniejszały i tak już spadające poparcie dla rządzących liberałów.
Mam w związku z tym dość zabawny wniosek: należy powołać paneuropejski związek populistów, bo sądzę, że jesteśmy większością. Mogą do niego wstąpić również ekscentryczni miliarderzy, których dobrym przykładem jest prezydent elekt zza oceanu. Związek ten odsunie od władzy pasożytnicze elity i zahamuje degradację Zachodu, dbając o interesy zwykłych ludzi. A drogą do tego celu będzie zakończenie bezsensownych wojen: również tych, które ów Zachód prowadzi z Rosją „zużywając” do tego celu Ukraińców.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych