Jak zinterpretować wyskoki niektórych polityków Starej Europy na temat wysłania swoich wojsk na Ukrainę, co faktycznie rodzi oczywiste ryzyko wplatania się w tę wojnę? Inni co prawda twardo deklarują, że ich państwa nie chcą wojny z Rosją, wręcz negując kompetencje państw prowojennych do reprezentowania całej Europy. Można to zrozumieć w taki oto sposób: skoro nie sprawdzają się podstawowe prognozy, na których budowano od kilku lat politykę wschodnią, w tym zwłaszcza, że to Rosja nie chcę zaatakować państwa NATO, więc trzeba ją do tego sprowokować, a najlepiej to po prostu zaatakować poprzez wysłanie wojsk na pomoc „walczącej Ukrainie”. Przypomnę, że obraz polityki wschodniej państw Starej Europy przedstawia się dość ponuro i nie świadczy najlepiej o wyobraźni jej twórców:
- najpierw jej głównym motywem było jakieś „odstraszanie”, które miało powstrzymać Rosję przed „odbudową imperium”: prawdopodobnie wówczas dominowało przekonanie (być może słuszne), że Rosja nie ma agresywnych zamiarów w stosunku do swoich „prawdziwie europejskich” sąsiadów, więc można odgrywać komedię, że ją skutecznie odstraszą; muszą co pewien czas przypominać w Polsce starą zasadę rządzącą językiem politycznym, że rzeczywiste cele polityki są z oczywistych względów najskrytszą tajemnicą, a oficjalna narracja służy głównie jej ochronie. Znamy tę zasadę chociażby z porzekadła, że należy wierzyć tylko w jednoznacznie zdementowane informacje medialne,
- „polityka odstraszania” skończyła się fiaskiem, bo spowodowała atak Rosji na jej bliską zagranicę (czyli Ukrainę): czyli to właśnie ten konflikt był rzeczywistym celem ówczesnej polityki (rzeczywistym celem jest z perspektywy historycznej ten, który został zrealizowany). To się trzyma kupy, bo np. brytyjskie gwarancje dla Polski z 1939 roku tyle samo warte co „polityka odstraszania” sprzed 2022 roku, miały na celu (rzeczywistym) sprowokowanie ataku Niemiec na Polskę,
- aby przykryć fiasko trzeba było nałożyć „miażdżące sankcje” na Rosję, w tym embargo na dostawę surowców energetycznych, za co zapłacono w Europie drożyzną nośników energii, nieopłacalnością produkcji i ogólnym zubożeniem obywateli UE, bo przecież los Rosjan nikogo nie obchodzi. Koszt bezpłatnej pomocy dla nowego, ale zupełnie niechcianego sojusznika w postaci rządów w Kijowie, okazał się jednak zbyt duży i przekraczający zdolności ekonomiczne tych państw,
- aby odwrócić uwagę od tej kolejnej porażki wprowadzono „Zielony Ład”, który (jakoby) zastąpi tańsze surowce rosyjskie, mimo że jest nie tylko całkowicie nieopłacalny, ale po prostu nie ma i nie będzie pieniędzy na jego realizację, a obywatele już się burzą przeciwko tym pomysłom, które po prostu zniszczą nie tylko unijne rolnictwo, ale również przemysł (ten, który jeszcze jest),
- ta porażka (już na starcie) jest obecnie „przykrywana” zagrożeniem wojennym, przy czym ową wojnę wywoła się poprzez wysłanie wojsk tych państw na Ukraińskie stepy.
Co będzie dalej? Oczywiście ów pomysł spotka się z masowym sprzeciwem ze strony obywateli nie tylko Starej Europy, którzy nie chcą i nie będą ginąć za przysłowiowy Mariupol. Wtedy dowiemy się, że ów pomysł był blefem, a rzeczywistym celem jest stworzenie jednego europejskiego państwa, bo tylko ono może zaprowadzić pokój w tej części świata i odstraszyć Rosję. Czy jest to prawdopodobny scenariusz? Zapewne, ale może być również inny, bo w tej układance jest zbyt wiele zmiennych, a jak widać większość prognoz nie sprawdza się. Muszą być scenariusze alternatywne, a do nich tradycyjnie nadaje się Polska, która jest liderem działań na własną szkodę: tej pozycji nikt nam nie odbierze. To my zostaniemy wysłani na „Front Wschodni”, tylko po to, aby rozsądne i miłujące pokój zachodnie mocarstwa mogły się odciąć od tej „awantury”, tym samym udowadniając, że Polacy nie są zdolni do prowadzenia samodzielnej polityki.
Czy ktoś prowadzi w naszym kraju pogłębione analizy na ten temat? Mam nadzieję, że tak, ale słuchając wypowiedzi przedstawicieli różnego rodzaju „Instytutów” zajmujących się polityką wschodnią można tylko stwierdzić, że ich wyobrażenia niczym się nie różnią od publicystyki internetowych „geostrategów”. Prawdopodobnie tylnymi drzwiami, ale nas wyślą na „Front Wschodni”: czyli na kolejną przegraną (przez nas) wojnę będącą jednocześnie zwycięstwem naszych sojuszników (Zachód przecież zawsze zwycięża).
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych