W czasach gdy rozrywka nazywana jest kulturą, propagandyści udają dyskutantów a w „wolnych mediach” antyrosyjska cenzura obowiązuje niepodzielnie, należałoby szybko zmienić tytuł niniejszego szkicu ograniczając go wyłącznie do „nienawiści do Rosji”. Ten, kto odważyłby się naruszyć obowiązujące zakazy wspominając o zainteresowaniu, już nie mówić o „fascynacji Rosją”, będzie przez „ekspertów NATO” (ponoć oni tu rządzą wyznaczając, co wolno i nie wolno pisać i mówić) napiętnowany i uciszany. Wykonawców ich woli miałem okazję poznać, mówią, że są „dziennikarzami”, zwłaszcza „śledczymi” publikując swoje akty oskarżenia na łamach różnych „Gazet” (przy okazji przesyłam życzenia sukcesów na niwie zawodowej). Dopóki można jeszcze coś powiedzieć poza cenzurą, postaram się opowiedzieć coś o naszej fascynacji Rosją w okresie ostatnich osiemdziesięciu lat, zwłaszcza w okresie (tak, tak) Polski Ludowej. Przypomnę, że w tamtych czasach (o tym nie chcemy dziś pamiętać) większość „radzieckiej inteligencji” była wręcz polonofilska. Czytano polskie gazety, literaturę (również po polsku), a zwłaszcza oglądano polskie filmy, w tym – jeżeli była taka możliwość – telewizję, którą my nazwaliśmy „reżimową”. Przez ostatnie trzydzieści lat zaprzepaściliśmy ten kapitał. Wtedy byliśmy atrakcyjni i inspirujący: jeżeli są tu jakieś analogie, to była to powtórka epoki późnych lat siedemnastego wieku, gdy elity jeszcze Rusi Moskiewskiej pierwszych Romanowów wręcz polonizowały się, mimo że co pewien czas Wielkie Księstwo Moskiewskie prowadziło krwawe wojny z Rzeczypospolitą Obojga Narodów. Dziś, „ po trzydziestu latach niepodległości” nie istniejemy w rosyjskiej świadomości. Nie tylko politycznej, ale również kulturowej i intelektualnej. Sami wyeliminowaliśmy się z relacji dwustronnej „zamroziliśmy” stosunki dyplomatyczne. Władze Rosji – co wiemy z miarodajnych źródeł – wolą rozmawiać z naszymi protektorami (nasza „niepodległość” jest gwarantowana przez „protektorów”). Ponoć podejmowano próby z naszej strony reanimacji stosunków dwustronnych bez jakiegokolwiek odzewu z tamtej strony. Zostaliśmy unieważnieni (politycznie): nie możemy nawet odzyskać zwrotu naszej własności w postaci wraku samolotu.
Było źle a jest jeszcze gorzej. Do 24 lutego tego roku nastąpił głęboki reset we wzajemnych stosunkach, tyle tylko że na gorsze. Szok moralny wywołany „operacją specjalną” wojsk rosyjskich na Ukrainie, okrucieństwo tej wojny rodzi nasz sprzeciw a zwłaszcza wzbudzenie moralne, które przekształca się często w nienawiść do wszystkiego co rosyjskie. Niedługo lektura Dostojewskiego czy wykonanie utworu Dymitra Szostakiewicza (notabene o polskich korzeniach) będzie czymś bardzo ryzykownym. Każdy, kto będzie ujawniał jakieś zainteresowanie Rosją będzie miał kłopoty. Co zastanawiające, już nie raz słyszałam w mediach publicznych wypowiedzi ukraińskich imigrantów, że oni „nie pozwolą” na coś w Polsce (np. na złożenie kwiatów na cmentarzu żołnierzy radzieckich (przepraszam „sowieckich”). Komentarz zbędny.
Nachalna propaganda antyrosyjska prędzej czy później zderzy się z naszą przekorą. Tak było w czasach Polski Ludowej, tak będzie również dziś. Nasze otrzeźwienie nastąpi szybko i boleśnie w chwili, gdy Stara Europa nad naszymi głowami doprowadzi do pokoju na Ukrainie, nie pytając tu o zdanie jej władz. W końcu bronią się dopóty dopóki mają zaopatrzenie z zewnątrz. Ten kurek prędzej czy później zostanie zakręcony. Być może koniec tej wojny nastąpi jeszcze szybciej. Jej kontynuacja zależy od zdrowia dwóch starców, których ukrywane skrzętnie choroby są widoczne gołym okiem. Ciekawe, który odejdzie pierwszy.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych