Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: my wciąż możemy uniknąć pauperyzacji i wyludnienia

Dziś obrońcy antyrosyjskiej poprawności kategorycznie i jednoznacznie głoszą swoje „ewangelię” i nie zamierzają tolerować jakiegokolwiek sprzeciwu. Tępią wszelkie bez wyjątku „odchylenia” od obowiązującej linii, które wpisują się im w „prokremlowską propagandę”. I to niezależnie od tego, czy owo „odchylenie” jest na lewo czy prawo. Jeśli ktoś np. odważy się kwestionować skuteczność stosowanych „przez cały Zachód” sankcji, nawet z czysto praktycznego punktu widzenia (np. osłabianie rosyjskich oligarchów wzmacnia a nie osłabia siłę władzy w tym kraju), jest od razu uznany za wroga „światowego przywództwa”, czyli „sojusznika Putina”. Natomiast zdroworozsądkowi sceptycy, którzy chcą tylko minimalizować zbędne straty ponoszone przez obywateli Ukrainy w tej wojnie, są natychmiast posądzani wręcz o „zdradę”, np. bo osłabiają siłę obronną polityki NATO, a ów pakt – jak wiadomo – został powołany tylko po to, aby bronić polskich rusofobów. Oczywiście tyrady wszechobecnych propagandystów są często wręcz groteskowe i irytujące, bo zatracają resztki zdrowego rozsądku: przecież coraz większe koszty antyputinowskiej krucjaty są coraz bardziej uciążliwe dla naszych obywateli, gnębi nas drożyzna, gospodarka zwija się, tracimy oszczędności, co przecież nie pomnaża zwolenników „partii wojennej”.

Co równie istotne głos „partii wojennej” jest wypowiadany w imieniu oczywiście „wszystkich Polaków”. To nam wszystkim (bez wyjątku) „nie zależy na zakończeniu wojny”, wszyscy jak jeden mąż chcemy „zniszczenia Rosji” rękami Ukraińców, mimo że dobrze wiemy, że ich siły są całkowicie niewystarczające dla realizacji tego przedsięwzięcia. Jestem niekiedy rozpoznawany i wielu znane są moje diagnozy oraz prognozy na temat tego konfliktu. Gdy podejmuję dość często przygodne rozmowy na temat naszego zaangażowania w tej wojnie wszyscy (bez wyjątku) moi rozmówcy zapewniają „prywatnie”, że „tak naprawdę” widzą bezsens tego konfliktu, bezsens wyniszczenia Ukrainy i zubożenia Polaków, który nie może doprowadzić (i nie doprowadzi) do sukcesu, lecz tylko osłabi nie tylko Polskę, lecz również Unię Europejską, która ekonomicznie już przegrywa. Czy to tylko przypadek, że rozmawiam tylko z pacyfistami lub rusofilami? Jeśli tak, to może być ich raczej dużo.

Może więc trzeba powiedzieć „sprawdzam”? Może ktoś przeprowadziłby reprezentatywne badania na temat naszych poglądów co do sensu angażowania sił naszego kraju w wojnie, którą Ukraińcy już przegrali? Mówię „Ukraińcy” a nie „państwo Ukraińskie”, bo to są dwa podmioty. Być może nawet nadchodzące dość szybko „zamrożenie” konfliktu („deeskalacja”) da szansę prowojennym propagandystom aby ogłosić „zwycięstwo Zełeńskiego w wojnie z Rosją”. W końcu USA ponoć kiedyś „wygrały wojnę z Wietnamem”, a potem w Afganistanie i Iraku. Wciskanie kitu jest istotą „wolnych mediów”. Ale Ukraińcy jako społeczność przegrali już tą wojnę. Utrata jednej czwartej ludności, spadek PKB o ponad połowę i straty majątkowe są dramatycznie duże, a co najważniejsze bezpowrotne. Nie straszmy Polaków, że pokój na Ukrainie da Rosji czas na zebranie sił aby zająć wschodnie regiony naszego kraju, bo (jakoby) „Rosja chcę odbudować imperium”, a bez okupacji choćby części Polski tego się zrobić nie da. Wiemy, że jest to ostateczny argument całej bez wyjątku „partii wojennej” Oni twierdzą (choć nie sądzę, że w to wierzą), że czym u nas biedniej i chłodniej, to bliski jest kres Rosji, która rozpadnie się ze strachu przed „potęgą Zachodu”. A jak się nie rozpadnie? Przecież lekcje wynikające z tej wojny mają być prawdopodobnie zupełnie inne: zniszczenie Ukrainy będzie dostatecznie ważnym przykładem, że antyrosyjskie rządy w tej części świata ściągają zbyt wiele nieszczęść na żyjących tu ludzi. A może właśnie o to idzie, aby wycisnąć z tego kraju wszystko co da się zeń wywieźć?  

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją