Proukraińskie media w Polsce (inne zostały zmarginalizowane) z wielkim trudem muszą przyznać, że państwa wspierające Kijów w wojnie z Rosją odrzuciły plan Zełenskiego rychłego zakończenia tej wojny „zwycięstwem walczącej Ukrainy”. Przypomnę, że niedawno ów polityk kolędował w USA w tej sprawie. Spotkał się nawet z Donaldem Trumpem, który może wygrać wybory prezydenckie w listopadzie tego roku. Sądzę, że jego odpowiedź (negatywna) na ów plan, którą należy interpretować jako zanegowanie „zwycięstwa Ukrainy”, miała tu decydujące znaczenie. To on zakreślił granice potencjalnych ustępstw wobec żądań Zełenskiego. Być może amerykańscy politycy doszli do wniosku, że podtrzymywany przez USA konflikt zbrojny we wschodniej Europie trzeba jednak szybko wygasić, bo „ważniejsza wojna” na Bliskim Wschodzie zapowiada się na długo i pochłonie gros sił amerykańskich. Armia USA kurczy się (nie ma zbyt wielu chętnych) i będzie tylko gorzej. Jej żołnierze wcześniej czy później staną zbrojnie po stronie Izraela, który właśnie w tym celu eskaluje swój konflikt. Tej wojny Izrael „nie może przegrać”, a do jego zwycięstwa potrzebna jest Rosja z wielu powodów: już jest po stronie Globalnego Południa, a ono jest w stanie sfinansować opór Palestyńczyków przez dziesięciolecia. Anonimowi politycy twierdzą, że to właśnie z Izraela przyszło żądanie zakończenia wsparcia amerykańskiego dla Kijowa i poświęcenia Zełenskiego dla poprawy relacji z Rosją. W Izraelu mieszka potężna diaspora żydowskich emigrantów z Rosji, którzy silnie utożsamiają się zwłaszcza z jej radziecką przeszłością. A jak będzie? Zobaczymy, ale słabe politycznie rządy w dwóch najważniejszych stolicach Europy nie zapewnią zwycięstwa „zielonych trubadurów”.
Jeżeli zrealizuje się ten scenariusz, to po co więc przeciągano tę wojnę przez ostatnie ponad dwa lata? Z tego co wiemy, to miała się zakończyć już po trzech miesiącach, lecz ówczesny premier Wielkiej Brytanii (też rudy) namówił przy poparciu kogoś z USA (przecież nie był to osobiście prezydent tego kraju) do zerwania rozmów z Rosją. Już niewielu pamięta, jak się ów kandydat nazywał, lecz skutki jego „inicjatywy” są wręcz katastrofalne. Nie bardzo przejmuję się katastrofą Ukrainy, która nie tylko straciła ponad 10 mld zł ludzi (największe wychodźstwo w historii?) i poniosła straty materialne liczone już w setkach milionów dolarów, bo to nie mój problem: jak mawiał Wielki Fryc, każdy naród ma takie rządy na jakie zasłużył. Ważne jest dla mnie dobro naszych obywateli, a mu na co dzień odczuwamy skutki tego konfliktu chociażby płacąc najwyższe w Europie (?) rachunki za prąd. Ile bezzwrotnie dołożyliśmy do tej wojny? Półoficjalne szacunki oscylują między 100 a 200 mld zł. Zalewa nas tanie, ukraińskie zboże, rolnicy protestują, ale czy POPiSowe rządy jakoś się tym nie przejęły. Przecież ich świadomość jest ukształtowana przez ojców założycieli III RP, które nakazuje wszystkie „reformować” i „restrukturyzować” (czyli zniszczyć).
A tak przy okazji: niech współcześni politycy nie zrzucają całej odpowiedzialności za klęskę ekonomiczną i społeczną lat 1989-1997 na Leszka Balcerowicza, bo go wspólnie wybrali i zgodnie wspierali (nawet ówczesna lewica). Jest to kapitalna analogia do wsparcia dla „naszej wojny” na wschodnie: czy jakakolwiek siła polityczna obecna w naszym parlamencie w imię interesu naszych obywateli zdystansowała się do bezwarunkowego poparcia dla obecnych władz w Kijowie i ich wojny z Rosją?
Najlepszym i godnym polecenia dowodem zaniku instynktu państwowego naszej klasy politycznej jest książka jednego z dziennikarzy, w której są cytowane wypowiedzi politycznych celebrytów na temat „naszej wojny”. To czysta beznadzieja, wręcz nędza: tym ludziom powierzyliśmy rządy w naszym kraju? Czy choć jeden z nich sięgnął wyobraźnią w nieodległą przyszłość i przejął się wysokością przerzuconych na naszych obywateli kosztów poparcia tej wojny? Wiem, takie myśli nie mogły nam (obiektywnie) przyjść do głowy, bo koniunkturalizm plus przekonanie, że trzeba się do tego „podłączyć”, a przede wszystkim prymitywna pogarda dla „ruskich” są istotą ich świadomości. Na coś więcej nie ma tam już chyba miejsca.
Oczywiście nie będziemy największym przegranym, ale jak zawsze wyjdziemy na oszukanych naiwniaków, którzy dali się wykołować nawet lekceważonym dotychczas Ukraińcom (to też „ruscy”).
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych