Tytuł niniejszego szkicu jest nie tylko cytatem ze świetnego wystąpienia młodej posłanki do Parlamentu UE (słowa te słusznie skierowane do Ursuli von der Leyen), lecz były również hasłem bardzo spóźnionej lecz spontanicznej kampanii antyniemieckiej rozpoczętej tuż przed Drugą z Wielkich Wojen. Tamta mobilizacja przed zagrożeniem z Zachodu nie przyniosła sukcesu, proniemiecka soldateska Sanacji z kretesem przegrała wojnę obronną 1939 roku na zachodzie a potem i na wschodzie. Opozycjoniści polscy w stosunku do reżimu piłsudczyków utworzyli pod patronatem Francji rząd emigracyjny, który też przegrał wszystko co miał do przegrania (sojusznicy go „zdradzili”). Później doszli do władzy, tym razem pod sowieckim protektoratem, tzw. komuniści, powstało istniejące do dziś jednolite narodowościowo Państwo Polskie, czyli przyszłość należała do wrogów polityki proniemieckiej.
Czy tak jest również dziś? Chyba tak, bo uległość wobec Berlina, nazywana dla niepoznaki dziś „przynależnością do Zachodu”, stanowi nie po raz pierwszy egzystencjonalne zagrożenie dla każdego (bez wyjątku) obywatela naszego kraju. Kto nie wierzy, niech uważnie przeczyta program polityczny nowej (starej) przewodniczącej Komisji Europejskiej. Nie idzie tu o zubożenie, wywłaszczenie i ostatecznie wynarodowienie w wyniku realizacji tzw. Zielonego Ładu oraz polityki migracyjnej, która jest z istoty działaniem wrogim. Największym zagrożeniem jest przekształcenie Unii Europejskiej w tzw. Unię Obronną, czyli zbiorowego bankruta, którego nie będzie stać na realizację dwóch super kosztownych przedsięwzięć, czyli programu forsownych zbrojeń i Zielonego Ładu. Owe programy będą sfinansowane z kredytów, których ciężar spłaty zostanie przerzucony na te części owego tworu, na których Berlinowi tak bardzo już nie zależy. Zanim się to stanie, te peryferia zostaną obficie „zaopatrzone” w miliony relokowanych imigrantów, a „zdrowy trzon” Starej Europy zostanie zasilony przez masową ucieczkę na Zachód białych mieszkańców owych peryferii.
Czy owa wizja nieodległej przyszłości jest tylko publicystyczną dystopią, czy też ma jakieś realne uzasadnienie? Odwróćmy to pytanie: czy jest jakiś inny pomysł na przetrwanie tzw. cywilizacji Zachodniej, która w ciągu kilkudziesięciu lat przeżywa załamanie demograficzne pod napływem wrogo nastawionych emigrantów oraz własną nieudolnością? Przecież nie musimy już udowadniać oczywistej tezy, że Stara Europa nie zdoła zasymilować (nawet tylko w płaszczyźnie obywatelskiej) milionów imigrantów z Afryki i Azji, a ze Wschodu Europy jest jeszcze do wyciśnięcia wiele milionów chętnych do pracy i łatwo asymilujących się Słowian. Jedynym wyjściem jest wyniszczenie ich gospodarki (Zielony Ład) i zmuszenie do ucieczki na Zachód nie tylko pod wpływem biedy, ale również „zagrożenia ze strony Rosji” oraz przymusowej relokacji milionów przybyszów z byłych kolonii. Na realizację tego programu Unia Europejska ma najbliższe pięć lat: w następnej kadencji – wobec braku agresji rosyjskiej, która w sposób najprostszy uzasadniała wydatki zbrojeniowe – będzie można pozbyć się już niechcianych antypodów pod jakimś innym pretekstem (np. braku praworządności). Ten scenariusz uprawdopodabnia najprostsza codzienna obserwacja: gdzie zniknęła istotna część ukraińskich uchodźców, którzy jeszcze nie tak dawno oblegali sklepy, zakłady kosmetyczne i restauracje? Już są na prawdziwym Zachodzie, bo dziś (tak jak w przeszłości – od Antyku począwszy) najważniejszą wojnę prowadzi się o ludzi, którzy są dzietni, chętni do pracy i łatwo się asymilują. Ilu jeszcze Polaków można wygnać z naszego kraju: nawet pięć milionów a w to miejsce otrzymamy relokowanych imigrantów z Afryki i Azji.
Czy „Plan Ursuli”, w tym zwłaszcza utworzenie „Unii Obronnej”, która stawia pod znakiem zapytania „amerykański protektorat” w tej części świata, uda się zrealizować? Sądzę, że nie, po zwycięstwie Donalda Trumpa zza oceanu, czyli naszego „strategicznego sojusznika”, który pomoże „zmienić ekipę rządzącą” w Polsce. Jak przecież otwarcie zapowiedział ważny doradca byłego prezydenta Corey Lewandowski w wywiadzie radiowym. Przyjedzie ktoś na miarę byłej ambasadorzycy USA z pisowskich czasów i zainicjuje „demokratyczne przemiany” na naszej pożal się boże scenie politycznej, którą jak dotąd skutecznie meblują inni protektorzy. Ponoć Donald zza oceanu nie przepada (oglądnie mówiąc) za swoim imiennikiem znad Wisły; zdaniem zwolenników tego ostatniego ma on niezwykle silną pozycję w Unii Europejskiej, czyli jest po co zmieniać ekipę w Warszawie w imię amerykańskich interesów. I tak to może się zdarzyć w naszej niepodległej (od 1989 roku) Ojczyźnie; dzięki protektorowi Amerykańskiemu, niemieckie (unijne) ręce pójdą precz od Polski.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych