Nie wiadomo dlaczego, ale część (większość?) proniemieckich oraz proamerykańskich publicystów i politologów uparcie głosi, że od lat posiedli oni jakąś szczególną, tajemniczą i nadrzędną wiedzę na temat Rosji. Twierdzę, że prawdziwy tzw. Zachód niewiele wie na ten temat i wszyscy tam powinni z pełnym nabożeństwem wsłuchiwać się w ich słowa. Wiem, że charakterystyczny dla warszawskich domów inteligenckich szacunek dla cudzych poglądów powinien nakazywać powstrzymanie się od ironii i sarkazmu, ale dziś dałem sobie tym być może zbyt dużą dyspensę. Czym ją uzasadniam? Przede wszystkim tym, że przedstawiciele tajemniczej wiedzy na temat Rosji i Związku Radzieckiego nie tolerują jakiegokolwiek odstępstwa czy nawet polemiki z ich „ewangelią”. Nie podejmują rzeczowej debaty na temat ich poglądów: dyskredytują swoich polemistów, chcą ich obrazić i zdeprecjonować. W tej roli najbardziej przypominają czasami medium zwane popularnie „GazWybem”, którego ponad już trzydziestoletnie zasługi dla jakości debaty publicznej są powszechnie znane i doceniane.
Postaram się jednak odnieść rzeczowo (z odrobiną ironii) do roli oraz tez głoszonych przez autorytetów, które mienią się unikatowymi znawcami Rosji, poczynając od pewnego zastrzeżenia. Oto owi znawcy mówią w imieniu „wszystkich”: ich zdaniem to „my Polacy” mamy tę szczególną umiejętność i zgodnie (chórem) głosimy i wyznajemy ich wiarę. To jest po prostu uzurpacja, wręcz kłamstwo. Nikt tym paniom i panom nie dał ku temu legitymacji, historia polskiej myśli politycznej na temat roli Rosji w świeci ma już grubo ponad czterysta lat i jest bogata i wielobarwna, a przede wszystkim wolna w większości od prymitywnej wrogości. Przypomnę, że wielkie poselstwo Lwa Sapiehy, które udało się do Moskwy w 1600 roku (liczyło ok. tysiąca osób), reprezentowało myśl polityczną, którą do dziś nie może przekroczyć wyobraźni („nie mieści się w głowie”) zacietrzewionych rusofobów i sowietologów: tych ostatnich to nawet nie warto wspominać, bo wtedy gdy istniało „państwo sowieckie” pisali dyrdymały na polityczny obstalunek („komunizm naukowy” à rebour), a od trzydziestu lat powinny już milczeć ze wstydu (trudno znaleźć podobną kompromitację myślową). Swoją drogą może warto, aby powstało dzieło na ten temat o fenomenie „myśli sowietologicznej”, zwłaszcza trzeba przeprowadzić kwerendę w archiwach państwowych na temat finansowania tychże „badań sowietologicznych”.
Tezy, które uparcie głoszą owi szczególni znawcy Rosji, są powszechnie znane i nie będę męczył Czytelnika ich szczegółową powtórką: znamy je na co dzień – wystarczy przeczytać dowolnie wybrany tekst na temat opublikowanych w równie dowolnym medium, poczynając od wspomnianej już „Gazecie Wyborczej”, kończąc na „Gazecie Polskiej”.
Oto najważniejsze tezy:
- współczesna Rosja jest od trzydziestu lat tym samym komunistycznym Związkiem Radzieckim, który tylko dla poznaki rozwiązał się w 1991 roku,
- mimo że Związek Radziecki w dalszym ciągu istnieje, to jednocześnie dąży do odbudowy Imperium (sowieckiego?), a owo dążenie jest przypadłością, które nie może się pozbyć,
- ów kryptoZwiązek Radziecki uprawia wyłącznie politykę agresji w stosunku do byłych państw związkowych i chce je wchłonąć (po co? niewiadomo),
- państwo rosyjskie od trzydziestu lat nieuchronnie chyli się ku upadkowi,, a gwoździem do jego trumny są sankcje, którymi wolny świat okrada „putinowski reżim”,
- po wchłonięciu przez owo prawie upadłe państwo, którego już od dawna nie stać na ukrywaniu Imperium, byłych państw związkowych, my będziemy przedmiotem agresji tego państwa.
Spróbujmy więc odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niewielu w Polsce, a chyba nikt w tzw. zachodnim świecie nie chce brać na poważnie tychże ocen: wiemy, nie mają one żadnego znaczenia, a jeśli już ktoś je dostrzeże, to z politowaniem skomentuję ich treść (jako „jazgot polskich rusofobów”).
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych