Od wielu lat dobrze wiadomo, że wizerunkiem medialnym systemu podatkowego rządzi kilka „inwestorów” robiących międzynarodowy biznes na podatkach. Zarobek ich pochodzi z trzech rynków:
- władzy (władza to też rynek): podmioty te zarabiają na doradzaniu organom władzy, a głównie resortowi finansów występując w roli znawców problematyki podatkowej (piszą projekty ustaw, reformują za zwłaszcza „unowocześniają” administrację skarbową, piszą jakieś raporty); to chyba największe źródło zarobku, bo uzyskanie kwoty są ukrywane przed opinią publiczną,
- podatników, którym doradza się jak unikać opodatkowania („optymalizować obciążenia”), uzyskiwać zwroty podatków oraz „zarządzać ryzykiem podatkowym”; przecież każdy szanujący się podatnik powinien korzystać z „renomowanych firm konsultingowych”,
- lobbingu: załatwia się przepisy korzystne dla podatników (czyli ich zleceniodawców); są głównymi operatami tzw. biznesu legislacyjnego i interpretacyjnego w dziedzinie podatków.
Ich interesy mają silną oprawę medialną (podmioty te występują tu też w roli inwestorów), lecz są to nakłady przynoszące wysokie zwroty dzięki zastosowaniu od lat znanego obywatelom scenariusza:
- pierwszym etapem jest upowszechnienie obrazów określonych rozwiązań podatkowych, które są „korzystne”, „bezpieczne” i „cywilizowane”,
- drugim etapem jest naiwne skorzystanie z tych możliwości przez „wierzących” obywateli, którzy sądzą, że coś na tych rozwiązaniach zarobią (często nawet trochę zarabiają),
- trzecim etapem jest wykorzystanie ich naiwności przez tych, którzy robią interesy na naiwnych lub owi pożyteczni idioci są potrzebni jako ich parawan dla swoich machinacji,
- czwartym etapem jest kontrakcja władzy, która ma inne poglądy prawne na temat owych przepisów, odbiera korzyści, głównie koncentrując się na naiwniakach,
- piątym etapem jest pomoc (oczywiście suto opłacana) dla „ofiar pazernego fiskusa”, to są prawdziwe „żniwa”.
Podatnicy wielokrotnie byli i będą poddawani temu scenariuszowi: aby go zrealizować trzeba sporo zainwestować na rynku medialnym, który – jak każdy rynek – można opanować. Najważniejsze jest to, aby wykreowany w ten sposób obraz medialny nie doznał jakiegokolwiek uszczerbku i nikt nie wychylił się np. ujawniając, że owe „korzystne dla podatników przepisy” są w rzeczywistości wręcz wrogie, a naiwniacy kilka razy zapłacą za swoją łatwowierność. Mam tu dość bogate doświadczenia: udzielałem swego czasu wywiadu jednego z „opiniotwórczych” dzienników, aktywnie uczestniczącym od lat w tym biznesie, uzależniając jego udzielenie od braku cenzury: jeśli udzieliłem odpowiedzi na zadane mi pytanie, tekst został autoryzowany, to powinien być w całości opublikowany. Jak można się domyślać usiłowano ocenzurować moje wypowiedzi, przez co nie zgodziłem się na publikację całości. I bardzo dobrze, bo nie w każdym towarzystwie należy publikować.
Podsumowując: panujący niepodzielnie w „opiniotwórczych mediach” wizerunek systemu podatkowego ma charakter biznesowy i służy obskubywaniu naiwnych obywateli.
Należy więc zadać pytanie, czy inny, wszechobecny w mediach obraz, którego istotą jest zohydzenie Polski, jest być może również określonym zamierzeniem biznesowym. Od ponad trzydziestu lat (zaczęło się to pod rządami nieboszczki Polski Ludowej) przede wszystkim w mediach, ale również w sztuce przedstawia się Polskę w możliwie najczarniejszych barwach. Panuje tu wszechobecny „syf”, wszystko co wyprodukujemy lub stworzymy jest bezwartościową tandetą, Polacy są wredni, politycy są głupi i sprzedajni, a przede wszystkim wyjątkowo wręcz niekompetentni, tu niczego naprawić się nie da („niedasizm”), wszystko jest głupie i beznadziejne, trzeba stąd jak najszybciej wyjechać, wyprzedać co się da, bo i tak tu nic nie ma wartości, bo ostatecznie grozi nam „rosyjska agresja”, a „Zachód nas zdradzi”. Niczego nie umiemy wyprodukować ani wymyślić, nie warto wydawać pieniędzy na jakąś tam naukę czy szkołę bo przecież – jak mówił idol wszystkich liberałów – „taniej to można kupić na Zachodzie”.
Czy powyższy obraz pielęgnowany przez długi czas jest tylko efektem aberracji umysłowych, czy też nieuleczalnej depresji jego twórców, czy też ktoś – podobnie jak w podatkach – zainwestował na tym rynku? Zada ktoś pytanie: po co by wyrzucał pieniądze na takie bzdury? Odpowiedź jest dużo prostsza niż w podatkach. Obywatele, którym zohydzono ich kraj oddadzą za darmo lub sprzedadzą za bezcen swój majątek a przede wszystkim wyjadą do państw, dla których biały, chętny do pracy imigrant z Europy nie będący muzułmaninem jest najbardziej poszukiwanym „towarem”, zwłaszcza jako przeciwwaga do zależności nieasymilującej się społeczności afrykańskiej i azjatyckiej. A my, nauczeni pogardy dla wszystkiego co polskie, szybko staniemy się „prawdziwymi Europejczykami”, którzy szybko wymarzą z pamięci obraz „polskiego syfu”.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych