Znana jest w piśmiennictwie historycznym teza, że rewolucja w obu niemieckojęzycznych cesarstwach, która w 1918 r. doprowadziła do ich haniebnego upadku, była „karą” za zbrodnię poczynioną przez władze tych państw na Rosji, którą zniszczono rok wcześniej przy pomocy bakcylu bolszewickiego suto finansowanego z cesarskich kas. Bolszewicy okpili swoich donatorów, bo zarazili swoim bakcylem niemieckich robotników, którzy naprawdę uwierzyli w program „sprawiedliwości społecznej”, a on miał dla berlińskich i wiedeńskich polityków wyłącznie „eksportowy” charakter: miał zniszczyć tylko kapitalizm rosyjski a nie rodzimy ? niemiecki. Stało się jednak inaczej i rozsypały się „nadgniłe trony” również we wszystkich państwach niemieckich i na zawsze rozpadły się „elity” rządzące tymi państwami od setek lat.
Jednak historia lubi się powtarzać i „eksportowe” idee wracają do tych, którzy chcieli przy ich pomocy „wychować” innych. Czy aby to nie nam zarzucano „ksenofobię”, „brak poszanowania dla mniejszości” oraz „dyskryminację”, a nawet „antysemityzm”? Skoro są jakieś „uniwersalne zasady” (bo są), to dlaczego nie zastosować ich pod nosem przemądrzałych polityków, którzy w tym duchu tak łatwo pouczali tych gorszych, zwłaszcza ze wschodu Europy? Dlaczego w stolicach państw „liberalnej demokracji” nie napiętnować miejscowego rasizmu, ksenofobii i pogardy dla gorszych, a zwłaszcza „kolorowych”? Tameczni obywatele serio potraktowali „uniwersalne wartości” i dostrzegli ich brak przestrzegania nie tylko nad Wisłą czy Wołgą, lecz również Londynie, Waszyngtonie czy Paryżu. Teraz i w tamtych stolicach zrewoltowany lud zrzuca z pomników „wielkich” i „zasłużonych” morderców i rasistów, którzy patronowali ich historii. Szybko żegnamy się z zafałszowaną historią „Starej Europy”, która również pisana była dla chwały ludzi odpowiedzialnych za eksterminację milionów tylko dlatego, że nie byli biali tylko „czarni”, setki lat handlowali niewolnikami, okradali i gwałcili żony i córki tych gorszych, budując dzięki tej grabieży swój dobrobyt. Nawet stateczni Belgowie obalają pomniki swojego króla Leopolda, notabene z tej samej niemieckiej dynastii, która do dziś rządzi w (niezbyt) Zjednoczonym Królestwem, odpowiedzialnego za wymordowanie 10 milionów Kongijczyków.
Nie tylko Europa Wschodnia miała swoich masowych oprawców, których pomniki spadały z cokołów już przed trzydziestu laty. Mieli oni niedoścignione wzorce w stolicach „zachodnich demokracji”. Oczywiście najważniejszy jest bunt potomków afroamerykańskich niewolników za oceanem. Ojcowie założyciele tej „demokracji” byli na wskroś rasistami, upodlili i mordowali „czarnuchów”, gwałcili ich kobiety. Znamy przecież starą prawdę, że gwałt rodzi mściciela. Ale zwycięstwo upodlonych przychodzi dużo później, gdy ich potomkowie uwierzą, że przyszedł czas skutecznego rewanżu. Wtedy pada znane od wieków pytanie: „jeżeli nie teraz to kiedy”? oraz ?jeśli nie my mamy przywrócić sprawiedliwość, to kto??. Jedynym sposobem obrony status quo jest utopienie buntu we krwi, a zwłaszcza wymordowanie liderów, zrównanie z ziemią ich grobów i postawienie pomników tym, którzy „przywrócili porządek”. Tylko kto miałby to zrobić? Złożone również z „kolorowych” wojsko? Przecież ono interweniuje na całym świecie w imię obrony tak szczytnych idei właśnie jak szacunek dla praw człowieka niezależnie od wyznania, koloru skóry a nawet orientacji seksualnej?
Czy znów posypią się „nadgniłe trony” „cywilizowanego Zachodu”, który od lat stawiany jest nam jako wzór? Czy gdy pokojowi w sumie demonstranci zburzą „dekoracje” liberalnej demokracji, zobaczymy przysłowiowy „syf” prawdziwej historii tamtego świata, który do dziś nas chce pouczać z poczuciem ledwo ukrywanej pogardy dla półdzikich Słowian? Przed stu laty w czasie Konferencji Wersalskiej brytyjscy politycy nazywali nas Polaków pogardliwymi określeniami, które używali na co dzień wobec czarnoskórych niewolników (tak było tam wtedy sformalizowane niewolnictwo) Południowej Afryki, będącej wówczas pod brytyjską okupacją.
Bunt przeciwko rasizmowi nie ma wyłącznie rasowego charakteru. Po stronie pogardzonej mniejszości opowiadają się również potomkowie tych „lepszych ras”, bo wzięli na poważnie idee, które miały tylko „wychowywać” te gorsze narody zamieszkujące ?dalekie kraje, o których niewiele wiemy? (to cytat na temat Europy Wschodniej z wypowiedzi brytyjskiego premiera). Ameryka „rządzona przez białego człowieka” na naszych oczach przechodzi do przeszłości, co już ucieszyło setki milionów przedstawicieli „gorszych ras” na całym świecie. I nie miejmy złudzeń: sprawiedliwość wymierzona przez potomków niewolników ? podobnie jak to bywało w przeszłości ? zdegraduje na zawsze to państwo, które już nie będzie światowym żandarmem, bo będzie uwikłane w swoje nierozwiązywalne problemy. Właśnie oddolnie chce się z nimi jakoś uporać, ale bez głębokiej destrukcji tego nie da się zrobić.
Chciałbym, aby ten scenariusz wzięli pod uwagę nasi stratedzy, dla których „Ameryka rządzona przez białego człowieka” jest wszystkim: wzorem, protektorem i legitymacją istnienia.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych