Na wstępie wytłumaczę treść tytułu, zwłaszcza że wyrosło już kolejne pokolenie, które nie wie (i bardzo dobrze), czym była tzw. Wolna Europa. Przez kilkadziesiąt lat na terenie
Niemiec (Monachium) istniała amerykańska wielojęzyczna rozgłośnia propagandowa, nadająca głównie w językach „państw socjalistycznych” przez około 40 lat. Ówczesne władze Rzeczypospolitej Dwa i Pół (PRL) nazywały tę rozgłośnię „dywersyjną”; była nawet zagłuszana do 1958 r. Rozgłośnia ta przekonywała polskich słuchaczy, że owo medium finansowane było „ze składek Polonii”, w co wierzyli ci, którzy chcieli, znając zwłaszcza biedę, w której żyła w zasadzie całość wojennej emigracji. Dziś już nikt nie ukrywa, że owa rozgłośnia była od początku do końca finansowana przez amerykańskie służby specjalne, co przecież ? w świetle współczesnej poprawności ? jest dowodem, że osoby współpracujące z nią były patriotami najwyższej próby (w końcu jedynym bohaterem narodowym wykreowanym przez ostatnie 30 lat jest szpieg CIA). W momencie gdy Polska (i nie tylko) weszła w skład amerykańskiego protektoratu rozgłośnia ta została szybko zlikwidowana, gdyż nie była już potrzebna jej sponsorom: spełniła swoją rolę.
Należę do pokolenia, które dobrze znało audycje emitowane przez ów medium („Mówi rozgłośnia polska radia Wolna Europa”) i dobrze wiemy jaki obraz rzeczywistości konsekwentnie propagowano na jej falach. Był on zdecydowanie czarno-biały: wszystko, co przyniósł ze sobą ustrój zwany dziś „komunizmem” (wtedy tej nazwy nie używano, mówiono: „socjalizm”), było złe lub wyjątkowo złe, a „Zachód”, zwłaszcza Stany Zjednoczone, będące oazą Wolności i Dobra, bez pardonu tępiły wszystkich prawdziwych lub wyimaginowanych przeciwników owej wolności. Zachód bezinteresownie i bez przerwy „niósł pomoc Polsce i Polakom”, którzy powinni wybrać ową „wolność”, czyli zasilić milionowe rzesze afrykańskich i azjatyckich gastarbeiterów.
Warto jednak przypomnieć, że mimo że owej rozgłośni słuchała istotna część (większość?) obywateli PRL w tym ludzie władzy, to mało kto władzy wierzył w dość nachalnie uprawianą propagandę na temat stosunku owego Zachodu do Polski. Nasza ówczesna świadomość historyczna, dla wielu jeszcze będąca wspomnieniem z młodości, która minęła w czasie Drugiej z Wielkich Wojen, była dostatecznie bogata aby wierzyć w tak głupkowatą propagandę Wolnej Europy. Podły, a często wręcz nikczemny stosunek władz brytyjskich a także amerykańskich do tzw. sprawy polskiej w czasie tamtej wojny i w okresie powojennym, był istotną częścią naszej empirycznej wiedzy („zdrada Zachodu”), co wcale nie oznacza, że skutkowało to sympatią w stosunku do Związku Radzieckiego.
Okazało się jednak, że dla części (mam nadzieję niewielkiej) młodszego pokolenia, które rosło pod koniec istnienia tejże rozgłośni oraz po jej likwidacji, głoszona przezeń propaganda na temat zwłaszcza państw anglosaskich stała się częścią ich świadomości historycznej i musiało minąć ponad trzydzieści lat, aby odkryli, że polityka owego Zachodu w stosunku do Polski nie miała nic wspólnego z bajeczkami propagandowymi Wolnej Europy. W latach 1943-1945, jak to się kiedyś ładnie mówiło ? „wydutkali” oni nie tylko emigracyjnych polityków, a także setki tysięcy walczących w interesie „rządu Jego konkretnej Mości” żołnierzy polskich, których potraktowali po wojnie jak zwykłych tanich najemników dając im przysłowiowego kopa: „macie się wynosić”.
Dopiero teraz ? głównie w mediach społecznościowych ? ukazują się „demaskujące” felietony oraz rozmowy owych sierot po Wolnej Europie, w których to rozmowach odkrywa się, że ów Zachód nie był wyłącznie ostoją „wolności i dobra” a zwłaszcza bezinteresownej przyjaźni do Polski i Polaków.
Na razie dotyczy to wyłącznie okresu Drugiej z Wielkich Wojen. O ostatnim trzydziestoleciu nie mają odwagi mówić w tym duchu: to wciąż jest „odzyskanie niepodległości”, a panoszenie się w naszym kraju zachodnich ambasadorów, którzy pilnują interesów kilku działających tu koncernów, jest dowodem tego, że należymy do lepszej części świata (czyli do Zachodu) i powinniśmy być z tego dumni. Bo przecież, gdyby w interesie jakiejś firmy wystąpiłby ambasador Rosji, to byłoby to dowodem „drastycznej ingerencji w nasze sprawy wewnętrzne” a ów dyplomata uznany byłby za nieproszonego gościa (persona non grata).
Oczywiście wszystkim poszkodowanym i trwale skrzywdzonym przez wspomnianą na wstępie rozgłośnię składam wyrazy współczucia i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. W końcu żyjemy w czasach niejednej ? jak się okazało ? pandemii.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych