W ciągu trzech tygodni wojny między Ukrainą i Rosją straciliśmy prawdopodobnie nawet 13% wartości naszych aktywów, a ceny wielu towarów rosłyby jeszcze szybciej gdyby nie redukcja zleceń skutkująca spadkiem popytu na wielu rynkach: załamują się szybko rynki usług, zwłaszcza niematerialnych i części konsumpcyjnych. Pojawiła się nawet panika, ucieczka od złotego. Chcemy nawet stąd uciekać: ustawiły się wielogodzinne kolejki po paszporty, bo dominuje przekonanie, że inne państwa UE zamkną granice z Polską, która zostanie wplątana w wojnę. Bez jednego wystrzału zaczęliśmy przegrywać już wojnę, w której nie jesteśmy stroną. Problemy podatkowe spadły na dalszy, w zasadzie już nieistotny niestety plan.
Ponoć propagandą wojenną chciano przykryć (i przykryto) katastrofę wizerunkową Polskiego Ładu: można pogratulować – udało się. Ale teraz po raz pierwszy naprawdę boimy się wojny, w której również w sensie praktycznym nie uczestniczymy, ale także – jako członek NATO – nie możemy uczestniczyć, bo protektor tego paktu powiedział jasno: nie będzie interwencji wojsk tej organizacji na Ukrainie, bo USA nie chcę (podobnie jak wszyscy) wojny z Rosją.
Czy na pewno „wszyscy”? Przecież prawie każdy przedstawiciel tzw. klasy politycznej i „opiniotwórczych mediów” mówi coś zupełnie innego: ponoć „jesteśmy już w stanie wojny z Rosją”, a po Ukrainie przyjdzie (jakoby) kolej na nas. Tu najczęściej są cytowane słowa nieżyjącego już byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane w Tbilisi przed kilkunastu laty. Przypomnę , że po Gruzji i Ukrainie wymienił państwa bałtyckie, a dopiero potem nasz kraj – jako cel „rosyjskiej agresji”. Był to niewątpliwie ważny polityk naszej najnowszej historii, ale przypomnę, że wtedy nasi obywatele nie wzięli tych słów na serio i nie przestraszyliśmy się „zagrożenia rosyjskiego”. Dzięki temu mieliśmy kilkanaście dobrych lat, panował w miarę wysoki optymizm, wiara w przyszłość przez co m.in. PiS wygrał dwa razy wybory. Gdybyśmy uwierzyli również w te proroctwa (tak jak teraz już w nie wierzymy), wyemigrowałoby z Polski nie tylko kolejne dwa miliony ludzi, ale również nasze pieniądze, których przecież nie warto inwestować w kraju zagrożonym (jakoby) agresją rosyjską.
W ciągu ostatnich kilku lat, gdy zaczęła się internetowa i medialna obróbka w wykonaniu lobbystów wojennych odbyłem setki rozmów (publicznych i prywatnych) z polskim biznesem na temat perspektyw wojennych naszego kraju. Najczęściej zadawano pytanie: czy wierzyć w propagandę wojenną, czyli w militarny konflikt polsko-rosyjski? Tu muszę coś ważnego zastrzec: obawy, że wybuchnie konflikt zbrojny między Ukrainą a Rosją nie były istotne i nie wpływały na nasz optymizm. Część moich rozmówców brało go pod uwagę, ale nie o „naszą wojnę” im chodziło: Pytanie ich było proste: czy warto inwestować, rozwijać biznes, kupować nieruchomości?
Nomen omen – niezależnie od domniemanych poglądów politycznych moich rozmówców – dominowało przekonanie (być może dość naiwne), że obecna większość polityczna nie będzie sprzyjać tylko „zagranicznym inwestorom”, lecz również chronić będzie Polski biznes. Powtarza się stała i dość oczywista prawda, że jeżeli chcemy sukcesu w biznesie tu w Polsce, musimy wierzyć w jej dobrą przyszłość. Bo przecież bez optymizmu nigdy nie zachowamy wartości naszych aktywów.
Staram się również podtrzymywać nasza wiarę w przyszłość. Teraz ustępujemy pod naszym pesymizmem, czyli już przegraliśmy ekonomicznie, a potem przegramy politycznie, bo z państwem, które nie wierzy w jego dobrą przyszłość, nikt się nie liczy. Lobbyści wojenni mogą sobie już tylko gratulować. Zbyt łatwo dajemy się pokonać. Dlaczego? Czy jesteśmy aż tak bezbronni?
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych