Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: Rosja tonie

To już coś więcej niż katastrofa: to symbol klęski. Zatopienie bez jakiejkolwiek bitwy flagowego okrętu rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, po prostu poprzez wystrzelenie jednej czy dwóch rakiet (chyba produkcji ukraińskiej) obnażyło słabość tego państwa. Nie unowocześniono jeszcze radzieckiego krążownika (zwodowany w 1982 r., czyli czterdzieści lat temu), nie wymyślono skutecznych systemów antyrakietowych, nie zapewnieniom nawet ochrony satelitarnej czy radiolokacyjnej. Blamaż i upokorzenie dla sił floty i całego „putinowskiego państwa”. Jednocześnie widzimy zajmowanie przez władze innych państw supernowoczesnych jachtów pełnomorskich rosyjskich oligarchów, które cumowały w portach Starej Europy i innych ciepłych krajów. One są symbolem mijającego trzydziestolecia postsowieckiej Rosji: majątek należący do tego państwa, który stworzono dzięki milionom nędzarzy, przejęli ludzie, którzy gust i potrzeby zaspokajają tego rodzaju zabawkami. Nasuwa się bowiem brutalne pytanie o sens istnienia państwa, które ma pieniądze dla prymitywnych elit, a nie daje środków dla tych., którzy mają być jego siłą zbrojną. Pod tym względem Związek Radziecki był dużo lepiej zorganizowany. Trzymał ludzi w biedzie, ale nie tylko budował fabryki, ale również pomógł sektom milionów ludzi w świecie wyzwolić się spod kolonialnej dominacji i tzw. wolnego świata.

Czy te dwa symbole zakończą postsowiecką historię Rosji? Być może. Rosja stoi dziś przed wielką zmianą swojej przyszłości. Wojna o przywrócenie Ruskiego Miru została już moralnie przegrana. Być może przyszedł czas na wewnętrzne porządki. Czy okażą się twórcze – tego oczywiście nie wiemy. W każdym, nawet najbardziej optymistycznym wariancie pewne jest to, że wojna z Ukrainą nie zrodzi prozachodniej Rosji: to jest już niemożliwe (na długo? Na zawsze?). Szkoda Ukrainy, bo ona również już nie podniesie się z ruin. Długo, może już nigdy. Państwa, które straciło miliony ludzi, nie ma po co odbudowywać. „Optymistycznym” scenariuszem jest masowa migracja Turków, którzy miast do Niemiec będą chcieli zasiedlić i budować swój świat w ukraińskich miastach. Tak jak kiedyś zasiedlili Konstantynopol i współczesne ziemie państwa tureckiego. Ich ekspansja demograficzna może być jeszcze spotęgowana przez narody kaukaskie, które są już obecne na Ukrainie: w okolicach byłego Stanisławowa (Iwanofrankiwsk) istnieje już wielka enklawa czeczeńska.

Gdy w Rosji znajdzie się ktoś na miarę Aleksandra II, zacznie się druga wiosna posewastopolska, kwitnąca kulturą, rozwojem ekonomicznym, wzrostem dobrobytu i pokojem. Postsowiecka Rosja już tonie.

Władze w Waszyngtonie nie ukrywają, że ich celem jest maksymalne przedłużanie walk zbrojnych na Ukrainie: ta wojna – jak twierdzi „światowe przywództwa” – ma trwać bardzo długo. Jest to zgodne z realną doktryną polityczną, która jest od prawie stu lat realizowana przez to państwo. Jej cele są dość proste:

  • długotrwałe wojny regionalne angażują i zużywają potencjalnych przeciwników i faktycznych sojuszników tego państwa,
  • zapewniają wieloletni popyt na produkcję zbrojeniową, a przypomnę, że USA jest największym eksporterem śmiercionośnych towarów i technologii,
  • rząd w Waszyngtonie może wciąż inicjować jakieś „procesy pokojowe”, występować w roli „orędownika pojednania” czyli być „gwarantem ładu światowego”, oczywiście inicjatywy te muszą być wielokrotnie ponawiane i z zasady bezskuteczne, bo przecież idzie o to, aby te wojny trwały nie kończyły się,
  • najlepszym wariantem tych wojen jest „obrona wolności” przy pomocy miejscowych sił, które będą wykrwawiać się przez długie dziesięciolecia. Trzeba więc stworzyć lub poprzeć jakąś miejscową agenturę, wyszkolić i dać jej broń. Polityka ta daje efekty na krótką metę (w Wietnamie i Afganistanie stworzono wojska z jakichś miejscowych reżimów) ale po pewnym czasie kończy się totalnym fiaskiem, bo proamerykańskie wojska często rozsypują się wraz z odejściem ich protektoratu. W przypadku Ukrainy jest inaczej: sądzę, że wojna ta ma trwać tak długo, aż zabraknie chętnych do obsługi amerykańskiej broni (obym się mylił).

Dla nas, Polaków realizacja tej doktryny na naszą wschodnią granicę, jest scenariuszem katastrofy ekonomicznej, społecznej a nawet politycznej. Państwa przyfrontowe w najlepszym wariancie skazane są na wegetację, wieloletnie życie w strachu przed wplątaniem w prawdziwą wojnę. Młode pokolenie zastraszone taką perspektywą ucieknie, bo jak je zatrzymać. Zadam dość proste pytanie: czy którykolwiek „zagraniczny inwestor”, którego sankcje Zachodu wygnały z Rosji, zamierza przenieść swoje interesy do Polski?

 

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją