W tej wojnie są już tylko sami przegrani. Rosja – choć prawdopodobnie wyniszczy ukraiński opór – utraci na wiele lat: większość swojego europejskiego rynku zbytu, kapitał polityczny w starej i nowej Europie, jedną piątą PKB, 3 miliony uciekinierów ekonomicznych i kilkaset miliardów rezerw dewizowych. Państwa należące do koalicji wojennej już płacą postępującym zubożeniem społeczeństwa, recesją, wysoką inflacją i perspektywą braku ogrzewania w zimę. Jeśli ta wojna potrwa – tak jak nam to obiecuje „światowe przywództwo” – jeszcze pół roku, w wyniku powszechnego niezadowolenia nastąpi głębokie przetasowanie elit politycznych; przyjdzie czas eliminacji „prowojennych” polityków, co wcale nie oznacza, że ci „pokojowi” zakończą wojnę, bo cały trzeci świat ze złą satysfakcją patrzy na ekonomiczne samobójstwo starej Europy (nowa ich nie obchodzi) i ostatecznie upadek koncepcji integracji Rosji z Zachodem („Europa od Lizbony do Władywostoku”). Rosja stała się już państwem azjatyckim i antyzachodnim. Nie grozi już Chinom czy Indiom sojusz amerykańsko-rosyjski, który spędzał sen z powiek polityków w Pekinie, Teheranie czy Delhi.
Oczywiście mogą zdarzyć się cuda ratujące interesy starej Europy a zwłaszcza Niemiec. Tak jak przed ponad 250 laty „Cud Domu Brandenburskiego” uratował Prusy przed rosyjskim pogromem: przypomnę, że była nim śmierć Carycy Elżbiety Pietrowny. Cóż tym cudem może być dziś? Po pierwsze obecną wojnę prowadzą państwa rządzone przez dwóch starych i schorowanych polityków. Obaj panowie prezydenci mają zdecydowanie „bliżej niż dalej” i uwikłali się w konflikt którego nie sposób wygrać, zresztą te pierwsze pół roku jest już dla nich dostatecznie trudne i nie przyniosło im sukcesów. Co obchodzi amerykańskiego wyborcę los „wschodniej flanki NATO”, gdy inflacja niedługo pobije rekord trzydziestolecia, konflikty etniczne ani przez chwilę nie uległy złagodzeniu, a wojny wewnętrzne w starciu z głównym i jedynym prawdziwym wrogiem obecnej władzy, czyli latynoską imigracją i buntem „czarnuchów”, nie sposób wygrać. Gdyby ów cud wydarzył się w obu mocarstwach – w podobnym czasie – pani wiceprezydent (wtedy już będąca głową państwa), mogłaby dogadać się z przeniesionym na Kreml z kolonii karnej Aleksiejem Nawalnym, o czym (nie tylko po cichu) mówi cały prawdziwy Zachód (my nie należymy do tego świata – u nas nawet nie wolno tak myśleć). Oczywiście ktoś powie, że w końcu administracja rządowa w USA jest „firmą usługową” działającą na zlecenie biznesu, a ten obecnie zarabia na tej wojnie i nie będzie chciał utracić swoich zysków. Dlatego też nawet ów cud nie musi zatrzymać obecnej katastrofy ekonomicznej. Daje szanse, ale „cudów nie ma”. Chyba że Bóg się nad nami zlituje.
Oczywiście największym problemem jest pomajdanowa Ukraina: zużyła ona już swoje zasoby i aktywa w wojnie, której obiektywnie nie może wygrać. Kiedyś do polityki brali się realiści, którzy wiedzieli, że prędzej czy później trzeba będzie się dogadać z wrogiem, aby przestał nim być, a istotą ich rzemiosła była minimalizacja strat i ofiar, które trzeba będzie ponieść na tej drodze. Z państwa które już straciło w wyniku emigracji jedną czwartą obywateli (prawdopodobnie 10 mln ludzi), 40% aktywów i 60 % PKB – a może więcej – nie da się stworzyć oferty inwestycyjnej. Jest to największa katastrofa ekonomiczna ostatnich stu lat, a może nawet dwustu. Szkoda, bo był to kraj słowiański, który miał jakieś szanse. Przez poprzednie trzydzieści lat niepodległości kurczył się: ludność spadła z 55 mln do 45 mln, jeszcze przed wojną, poziom PKB nigdy nie osiągnął radzieckiego poziomu (sprzed 1991 roku – dane amerykańskie, więc w Polsce trzeba w nie wierzyć).
Obecnie zniszczenie większości przemysłu i infrastruktury jest już stanem definitywnym. Nawet gdy nastąpi pacyfikacja, niewielu zdecyduję się na bezpośrednie inwestycje w tak zapalnym regionie. Może tylko po to, aby wynieść co się da: Niemcy w czasie obu wielkich wojen wywozili w Ukrainy nawet urodzajną ziemię.
Warto więc pomodlić się o łaskę pokoju.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych