Budżet państwa na ten rok przewiduje istotny wzrost dochodów budżetowych z podatku od towarów i usług do poziomu ok. 285 mld zł., czyli aż o 40 mld zł więcej niż w zeszłym roku. Według publicznych danych w 2022 roku z tego tytułu wpłynęło ok. 245 mld zł., co oznacza, że nastąpił spadek (co prawda niewielki) w stosunku do ostrożnej prognozy budżetowej za tamten rok (-2%). Czy jest szansa zrealizować ten ambitny plan? Oczywiście tak, bo do czynników sprzyjających należy zaliczyć:
- wysoką dwucyfrową inflację, która faktycznie może wynosić w grupie najważniejszych fiskalnie wyrobów ponad 15%; wszystkie „pieniężne metody” jej zwalczania w tej perspektywie są nieskuteczne (według wierzeń miały one dać efekty za kilkanaście miesięcy a teraz już za kilkadziesiąt – czyli jest to zawracanie głowy),
- likwidacja obniżonych stawek podatku obowiązujących na kilka ważnych towarów (gaz ziemny – do końca zeszłego roku był objęty stawką 0% oraz energia elektryczna i cieplna – do końca roku było to tylko 5%) – czyli drastyczny wzrost opodatkowania,
- odsunięcie na przyszłość największej potencjalnej katastrofy rozliczeniowej tego podatku polegającej na paraliżu fakturowania w związku z powszechnym obowiązkiem wystawiania tzw. faktur ustrukturyzowanych (przypomnę, że miało to nastąpić w połowie tego roku), co spowodowałoby załamanie dochodów: większość podatników przecież nie wystawiłoby z powodów technicznych żadnej faktury, a te, które byłyby wystawiane, nie byłyby odebrane przez nabywców (usługobiorców).
To będzie sprzyjać wzrostowi wpływów. A co będzie czynnikiem zdecydowanie niesprzyjającym? Oto najważniejsze:
- spadek ilości podatników, w tym zwłaszcza małych firm, które są już ofiarą pogłębiającej się recesji oraz drożyzny nośników ich energii: poziom cen tych towarów, a zwłaszcza gazu i prądu, nie ma już żadnego ekonomicznego uzasadnienia, poza oczywiście dyktatem monopolistycznych dostawców,
- utrzymanie na ten rok obowiązywania stawki 0% na artykuły spożywcze: największy od 26 lat wzrost cen tych towarów powoduje ujemny skutek fiskalny w postaci wzrostu zwrotów tego podatku, a czym wyższe zwroty, tym niższe dochody budżetowe (są one saldem wpływów i zwrotów),
- powstawanie na istotną skalę tzw. grup VAT, która są klasycznym schematem służącym unikaniu opodatkowania,
- niższa i wciąż malejąca efektywność aparatu fiskalnego: ilość kontroli podatkowych i skarbowych spada, a biznes zajmujący się ucieczką od opodatkowania dobrze o tym wie i czuje się coraz bardziej bezkarny,
- nieobliczalność zachowań projektantów przepisów: drastycznie spada zainteresowanie znajomością przepisów prawa dotyczących nie tylko tego podatku: po co się ich uczyć, skoro za chwilę będą zmienione?
- propagandowa gorączka wojenna („nasza wojna”) zmniejsza w sposób oczywisty zainteresowanie rzetelnym rozliczeniem podatków,
Poza tym nie wiadomo, co będzie w przyszłym roku: kampania wyborcza się już zaczęła, a programy dotyczące polityki podatkowej na najbliższe cztery lata są w zasadzie nieznane. Jeżeli wygra opozycja, to będzie przez te lata mścić się na „rządach PiS”, czyli podatkami raczej się zajmować nie będzie.
Wykonanie dochodów budżetowych z tego podatku za pierwsze miesiące jest na dość optymistycznym poziomie, ale to, co przed nami, nie musi napawać optymizmem. Zubożenie konsumentów i regres ekonomiczny mogą się tylko pogłębić. Dotyczyć to będzie zwłaszcza wsi, bo masowy import ukraińskich zbóż doprowadził już do spadku przychodów w tym sektorze: rolnicy nie sprzedają zbiorów zeszłorocznych. Zdesperowani producenci stają się groźni. Oczywiście wiosna przyniesie prędzej czy później spadek cen warzyw i innych nowalijek, ale z tego pieniędzy nie będzie dla budżetu (ani na plus ani na minus).
Najważniejszy jest jednak stan niepewności ekonomicznej i politycznej, chaos legislacyjny i interpretacyjny oraz tzw. marne perspektywy: w takich czasach się oszczędza, w tym na podatkach.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych