Finał polityki proukraińskiej, czyli pełnego podporządkowania się aktualnym władzom w Kijowie, zwanych przez Ukraińców „zielonymi Trubadurami” (jesteśmy przecież, jak stwierdził jeden z wysokich urzędników polskich władz, „sługami narodu ukraińskiego”), oględnie mówiąc jest smutny (słowo „żałosny” jest dla wielu zbyt bolesne). Po latach bezwarunkowego i darmowego wsparcia również dla tamtejszych oligarchów i rządzącej kleptokracji, której skorumpowanie nie było dla nikogo tajemnicą, „Trubadurzy” okazali się nie tylko „niewdzięczni”, lecz w zamian za naszą pomoc żądają całkowitego otwarcia naszego rynku dla płodów rolnych wytworzonych przez kilka „międzynarodowych” koncernów, które przejęły (ciekawe za ile?) ukraińskie czarnoziemy. Jeżeli nie podporządkujemy się ich dyktatowi, to nas zaskarżą do tzw. instytucji międzynarodowych, a te jak zawsze przykładnie skarcą „autorytarne rządy w Warszawie”. Jest wysoce prawdopodobne, że z cichym (albo głośnym) błogosławieństwem Waszyngtonu „bezprawne” wprowadzenie przez polskie władze embargo na produkty zbożowe z Ukrainy wywoła działania retorsyjne, a może nawet wprowadzone zostaną sankcje przeciwko Polsce. Od wielu lat podejrzewałem (a teraz już jestem pewien), że jakiekolwiek działania w obronie interesów Polski i Polaków są z istoty „sprzeczne z prawem międzynarodowym”, będą również jednoznacznie potępione przez „społeczność międzynarodową”, a przede wszystkim „rażąco naruszają prawo unijne”. Zada ktoś formalne pytanie, czy naruszone (jakoby) przez nas zakazy, z istoty dla nas szkodliwe a nawet wrogie, zasługują na miano „prawa” i dlaczego mamy się podporządkować? To oczywiście zupełnie inna opowieść, ale trzeba sprawdzić, ktoś – jak widać – działając na szkodę naszych obywateli i przekraczając z istoty granicę swoich kompetencji ściągnął nam na przysłowiowy łeb owe zakazy. Może – podobnie jak były dwukrotny wicepremier i minister finansów – otrzymał za to najwyższe odznaczenie państwowe?
Ciekawe, czy po wprowadzeniu „bezprawnego embarga” na import z Ukrainy produktów zbożowych usłyszymy ostre reprymendy ze strony wiadomej ambasady; w końcu reprezentuje ona naszego „strategicznego sojusznika”, który za ciężkie pieniądze „pomaga nam” sprzedając uzbrojenie, którego nawet nie będziemy mogli użyć bez ich zgody. Tu nie ma się czym ekscytować: polityka zagraniczna prowadzona na zachodnią modłę polega na wspieraniu przedsięwzięć biznesowych właściwych oligarchów (na Zachodnie zwanych „międzynarodowymi koncernami”) na rynkach zewnętrznych. Przecież dobrze wiemy (choć nie wolno o tym ani mówić ani pisać), że wsparcie Waszyngtonu dla „walczącej Ukrainy” jest głównie w interesie amerykańskich dostawców skroplonego gazu, którym w ten sposób „otwarto” nowe rynki zbytu w Europie, bo miejscowym państwom zakazano kupowania dużo tańszego gazu rosyjskiego. Na tym przecież polega wolny rynek i zachodni liberalizm gospodarczy.
Jest wysoce prawpodobnie, że potencjalne wprowadzenie „nielegalnego embarga” przez obecne władze naszego kraju będzie miało wpływ na wynik wyborczy i to co najmniej w dwóch różnicy płaszczyznach: demokratycznej i realnej. W tej pierwszej skutek będzie pozytywny. Wyborcy poprą tego, kto będzie bronić ich interesów, a dziś największym zagrożeniem dla nas (nie tylko dla polskiego rolnictwa) jest wolny napływ do Polski produktów rolnych wytworzonych przez ukraińskie (czyli „międzynarodowe”) koncerny oraz inne skutki proukraińskiej polityki. W tej drugiej mogą pojawić się działania, o których być może nie dowiemy się nigdy, doprowadzające do tego, że faktyczny wynik wyborów będzie sprzeczny z naszymi interesami i władzę przejmą siły „demokratyczne” i „proeuropejskie”, które opowiedzą się za „wolnym rynkiem produktów rolnych”. A jak będzie? Zobaczymy.
Na koniec pewna zaskakująca dla „wolnych” i „reżimowych” mediów obserwacja: już żadna z liczących się partii politycznych nie głosi się „sługą narodu ukraińskiego” i woli milczeć na temat naszych porażek na tym froncie. Ale wyborcy pamiętają deklaracje o „bezwarunkowym wsparciu dla walczącej Ukrainy”. Szkoda zwłaszcza lewicy, która definitywnie przechodzi w Polsce już do historii. Przypomnę, że pod jej szyldem zbierano w Polsce pieniądze na zakup jakiegoś śmiercionośnego drona, który dostarczono władzy w Kijowie. Ciekawe, czy został już zestrzelony czy sprzedany?
Nie chcąc znęcać się nad promowanymi jeszcze do niedawna w internecie naszymi „geostrategiami”. Przypomnę jednak ich twierdzenia o „amerykańskiej strategii”, której celem jest jakoby „osłabienie Rosji”. Trzeba opowiadać takie bajeczki, bo przecież interesy amerykańskich dostawców skroplonego gazu, którym być może załatwili sobie tą wojnę, nie mogą wyznaczać celów polityki Waszyngtonu bo to państwo od zawsze bezinteresownie walczyło o „wolność” i „demokrację” (zwłaszcza w Afganistanie, Iraku i Wietnamie). Taka jest bowiem (jego) „strategia” i nasza „przyszłość”.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych