Dla polskich przedsiębiorców odpowiedź na postawione w tytule pytanie jest oczywista: najważniejszym poborcą danin publicznych nie są wcale ograny podatkowe czy też ZUS, lecz podmioty zatrudniające na podstawie wielu tytułów prawnych: od umowy o pracę, przez zlecenia, o dzieło do praw autorskich. Podmioty te obliczają, pobierają i opłacają władzy:
- zaliczki oraz podatek dochodowy od osób fizycznych,
- składki na ubezpieczenie społeczne, w tym zwłaszcza emerytalno-rentowe,
- składki na ubezpieczenie zdrowotne,
- składki na inne fundusze publiczne, w tym zwłaszcza na Fundusz Pracowniczy, Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych (ale nie tylko).
Wbrew nazwie składki wymienione w pkt 2)-4) są kryptopodatkami, które mają charakter przymusowy, bezzwrotny i pobierane są przy odpowiednim zastosowaniu przepisów Ordynacji podatkowej. Kwoty, które z tych tytułów są pobierane od obywateli, przekraczają rocznie już 400 mld zł. Na ich tle dochody budżetowe z podatków, które samodzielnie wpłacają podatnicy, czyli głównie VAT, akcyza i podatek dochodowy od osób prawnych, wyglądają niewiele lepiej.
Czy owi poborcy, od których zależy kondycja budżetu państwa, ZUS-u, NFOZ-u i jednostek samorządu terytorialnego podlegają dostatecznej ochronie ze strony władzy publicznej? O tym można tylko pomarzyć. Wszystkie służby kontrolne koncentrują się przede wszystkim na sprawdzeniu „prawidłowości obliczania, pobierania oraz wpłaty” kwot podatków i składek oraz piętnują każde powstałe tu „nieprawidłowości”. Pod tym pojęciem kryją się jednak najczęściej różnice poglądów na temat interpretacji zawiłych i zwykle niechlujnie napisanych przepisów. Od ponad dwudziestu lat zdążyliśmy się bowiem przyzwyczaić do swoistego traktowania zatrudniających przez naszego miłościwego prawodawcę. Jego zachowanie można podzielić na cztery następujące po sobie etapy:
- najpierw bez jakiegokolwiek ostrzeżenia uchwalane są na łapu capu skomplikowane przepisy, głównie nowelizacjami równie skomplikowanych przepisów, w dodatku obudowanych wielopiętrowym systemem przepisów przejściowych, epizodycznych i końcowych,
- następnie pojawiają się interwencyjne „objaśnienia”, które prostują oczywiste błędy i niedoróbki tych nowelizacji; owe „objaśnienia”, mimo ewidentnej sprzeczności z treścią przepisów, są przedstawione jako „doprecyzowanie” tego, co jakoby chciano napisać w objaśnianych przepisach,
- adresaci tych regulacji muszą jednak od razu bezpośrednio zastosować te przepisów, a w istotniej części nie są w stanie zrozumieć ich treści, a częściowo nawet nie mają czasu, aby je dokładnie przeczytać: dlatego też najważniejszym prawem daninowym jest tzw. PRAWO NIEDOCZYTANE, które „w realu” stosują zwłaszcza pracodawcy i inni zatrudniający.
- po kilku latach na scenę wkraczają władze kontrole i sądowe ze swoją koncepcją zrozumienia przepisów z reguły już później zmienionych i uchylonych: władza narzuca swoje poglądy i przez to dziesiątki tysięcy podmiotów co roku spotyka się z zarzutem „naruszenia prawa”, mimo że nikt nie wie jaka jest jego treść, bo nie sposób zrozumieć przepisów, które (jakoby) są jego źródłem.
Zjawisko to nasiliło się przyjmując wręcz karykaturalne rozmiary od czasu, gdy do władzy doszli „ludzie z rynku”, czy byli pracownicy kilku zagranicznych firm zajmujących się na co dzień ucieczką od opodatkowania swoich klientów. Główną ofiarą ich swoistej wiedzy (oni „nie wiedzą, że nie wiedzą”) są zwłaszcza zatrudniający, bo najważniejszy poborca jest „mrocznym przedmiotem pożądania” zwłaszcza nieudolnego prawodawcy.
Czy tu się coś zmieni w wyniku zwycięstwa „opozycji demokratycznej”? Zobaczymy, ale w jej dokumentach programowych nic nie mówi się na ten temat. Spadają dochody budżetowe więc pracodawcy muszą się przygotować na trudne czasy.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych