Wszystkie zdrowe, proeuropejskie, proatlantyckie, liberalne, lewicowe a przede wszystkim POSTĘPOWE siły naszego społeczeństwa, wszystkie medialne i polityczne autorytety są w jednym zgodni: największym zagrożeniem dla całego Zachodu jest współcześnie POPULIZM I NACJONALIZM. Uosabia on wszelkie zło, które czai się po kątach naszego „wielkiego zachodniego projektu” i gotowy jest w każdej chwili skoczyć do gardła siłom postępu. A one są gwarantem wykonania obowiązku modernizacji WSZYSTKIEGO CO SIĘ DA – BEZ JAKIEJKOLWIEK LITOŚCI I OPAMIĘTANIA. Co jeszcze jakoś uchowało się w dziewiczej, niezmodernizowanej formie lub treści, należy natychmiast zmienić lub zlikwidować, bo prawa postępu są bezwzględne i mają nadrzędny charakter.
Jest oczywiście tylko jeden zbiór wzorców owej modernizacji w imię postępu, który określa się jako WESTERNIZACJĄ. Do jej najważniejszych kanonów należy cyfryzacja, laicyzacja, ekologizm, permisywizm obyczajowy oraz obowiązek posługiwania się elektronicznymi gadżetami (wyprodukowanymi w Azji Południowo-Wschodniej). Żadnych obowiązków czy nawet powinności, chyba że dotyczy to konieczności zwalczania wrogów LGBT oraz przede wszystkim najmniejszych objawów POPULIZMU i NACJONALIZMU. Tu nie ma i nie będzie żadnych kompromisów: to trzeba wyplenić do końca i usunąć z przestrzeni publicznej i medialnej, a zwłaszcza z internetu (światem „postępu” jest internet, bo w „realu” dużo gorzej wygląda). Po „wielkim zwycięstwie sił demokratycznych” – jeśli nie uda się legalnymi metodami wyrugować wszelkich przypadków wrogości wobec modernizacji – należy POSTAWIĆ JE W STAN LIKWIDACJI. Droga sprawdzona – właśnie ją ćwiczymy w stosunku do (byłych) mediów publicznych.
A teraz przez chwilę poważnie. Pragnę przypomnieć, że odrodzenie się polskości, a przede wszystkim przywrócenie naszej państwowości było przed nieco ponad stu laty głównie dziełem POPOULISTÓW I NACJONALISTÓW. W pierwszym, a tak najbardziej reprezentacyjnym Sejmie wybranym na początku „międzywojnia” (czyli tzw. Sejmie Ustawodawczym), najwięcej mandatów zdobyli Narodowi Demokraci (czyli parexcelence „nacjonaliści”) oraz partie chłopskie (czyli „populiści”) reprezentujące (nie zawsze skutecznie) na tę nienowoczesną, bo biedną większość ówczesnego społeczeństwa. Współczesna polskość, wbrew opowieściom części polityków (również poprzebieranych za naukowców oraz dziennikarzy) wywodzi się z biedy i ludowej imaginacji o „dobrych, bo polskich rządach sprawowanych w naszym (a nie obcym) państwie”, które muszą być z istoty lepsze od nowoczesnych i bogatszych od nas zaborów. Mówiąc krótko: bez populizmu i nacjonalizmu we wszystkich jego postaciach nie byłoby odrodzenia naszego państwa nie tylko przed stu laty, ale również po Drugiej z Wielkich Wojen XX wieku. Bez wskroś populistycznej reformy rolnej PKWN nie byłoby demograficznego boomu lat 1945-1960 a ludowy (i pragmatyczny) nacjonalizm kolejnych powojennych pokoleń doprowadził do polonizacji struktur państwa zwanego Polską Ludową, która stała się z biegiem czasu na wskroś polska.
Oczywiście wszelkie działania władzy mające na celu ochronę naszych obywateli przed biedą (czyli „populistyczne”) oraz mające na celu zachowanie świadomości narodowej (czyli „nacjonalistyczne”) są sprzeczne z prawem, w tym zwłaszcza prawem unijnym. Tak sądzi wielu, w tym liberalna większość klasy politycznej, zwłaszcza tej, która ma tzw. solidarnościowe korzenie. Teraz, gdy pozostaną tylko wolne media, czyli rządzić będzie jedna stacja telewizyjna i jedna Gazeta, można będzie wreszcie doprowadzić dzieło modernizacji do szczęśliwego końca i wyplenić resztki populizmu i nacjonalizmu. Staniemy się częścią „wielkiego europejskiego domu”, który będzie rządził się demokratyczną zasadą większości. Twórcy tego projektu zapomnieli, że największym i nieprzejednanym wrogiem tego projektu będzie Rosja, gdyż jest on powtórzeniem pomysłu z 1918 r. (Pokój Brzeski). A wtedy to możemy dopiero zacząć się bać zagrożenia ze Wschodu.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych