Krótka, bo tylko kilkuletnia historia próby narzucenia podatnikom obowiązku wystawiania i przyjmowania tzw. faktur ustrukturyzowanych skompromitowała nie tylko naszą pierwszą i drugą władzę (ustawodawczą i wykonawczą), lecz również czasowo czwartą, która ochoczo uczestniczyła w tej hucpie. Przecież te absurdalne przepisy, których jedynym obiektywnym celem było danie zarobku biznesowi informatycznemu i doradczemu, formalnie „wyszły” z resortu finansów. I tu zawahałem się: przed dwoma laty dowiedzieliśmy się, że przepisy tzw. Polskiego Ładu napisano poza tym resortem: przyznał się do tego publicznie jego szef – być może również projekty przepisów dotyczących faktur ustrukturyzowanych powstały poza strukturami rządowymi. Tego nie wiemy, ale powinna to sprawdzić chociażby Najwyższa Izba Kontroli, obejmując swoją kontrolą biznes konsultingowy powiązany z władzą publiczną. Idzie tu o „związki formalne” (umowy) oraz nieformalne, zwłaszcza przypadki „oddelegowania” do pracy w administracji publicznej „ludzi z rynku” z ich macierzystych firm. Opowiadane są na ten temat wręcz niewyobrażalne historie np. że poszczególne departamenty „rozdano” poszczególnym firmom, a podatkiem od towarów i usług rządziły (jeszcze rządzą?) w sumie dwa podmioty, które w tym czasie bardzo urosły na rynku.
Opinia publiczna powinna dowiedzieć się przede wszystkim, czy wydano choć grosz z państwowych pieniędzy za podsunięcie patologicznego pomysłu wystawiania owych faktur ustrukturyzowanych. Być może trzeba będzie poczekać na wynik tych kontroli dotyczących drugiej władzy, co może być wizerunkową katastrofą nie tylko organów wykonawczych, ale również klasy politycznej: przecież wiceministrem finansów za czasów tzw. pisowskich rządów był dżentelmen z tej samej firmy zajmujący się „międzynarodową optymalizacją podatkową”, z której wywodziła się „społeczna doradczyni” ministra Jacka Rostowskiego z rządów liberalno-ludowych, co przecież było skandalem i przedmiotem zainteresowania sejmowej komisji śledczej. Różnice między obiema stronami tzw. POPiSu nie były wbrew pozorom aż tak duże.
Jednak nie trzeba będzie czekać na klęskę wiarygodności na tym polu części czwartej władzy. W zasadzie wszystkie „opiniotwórcze” media (tak się same nazywają) nie zająknęły się nawet nad bezsensach nie tylko koncepcji faktur ustrukturyzowanych, lecz równie wielu głupich „szczegółów”: w ich opowieściach było to coś „nieuchronnego”, „nowoczesnego” i w dodatku „korzystnego dla podatników”, mimo że musieliby wydać ciężkie pieniądze na wdrożenie tych nonsensów.
Tu powtarza się pewna opowieść: kiedyś (przed trzydziestu laty) do rangi „opiniotwórczego medium” w podatkach aspirowała „Gazeta Wyborcza” (w latach 1989-1991 i 1997-2001 jako organy władzy, a w latach 1992 i 1993-1997 jako tuba opozycji). Jej rewelacje na temat podatków podatnicy kwitowali z reguły śmiechem a przede wszystkim lekceważeniem, bo faktycznie służyły one głównie interesom politycznym (albo władzy albo opozycji) a nie przekazywaniu informacji istotnych dla podatników. Teraz istotna część mediów służy głównie interesom biznesu podatkowego, co podatnicy dobrze wiedzą (od lat).
Czy po „odwołaniu” tej operacji przez ministra finansów (jeszcze raz duże brawa) w czasie konferencji prasowej (nakazy wystawiania faktur ustrukturyzowanych nie zostały jeszcze uchylone) jest jeszcze szansa na zmuszenie w przyszłości kogokolwiek aby chciał się tym zająć? Mało prawdopodobne. Gdy władza wycofa się z jakiegoś kontrowersyjnego przedsięwzięcia, to powrót już jest raczej niemożliwy. W oczach podatników skompromitowały nie tylko istotną część „międzynarodowego biznesu konsultingowego”, ale przede wszystkim całe pokolenie „renomowanych ekspertów”, którzy firmowali również ostatnie dwudziestolecie podatku od towarów i usług, czyli jego wersji unijnej. Czy z ich strony nie padały tu słowa krytyki? Wręcz odwrotnie. Ponoć podatnicy mieli się tylko cieszyć przy wystawianiu i otrzymywaniu faktur ustrukturyzowanych, a jednocześnie podatek ten miał być w sposób dogłębny „uszczelniony” i miały wzrastać z tego tytułu dochody budżetowe. Żaden szanujący się specjalista nie mógł powtarzać tych bzdur. Nawet „renomowanym ekspertom” pewnych rzeczy robić nie wolno (a jeśli robią, to przestają się liczyć). Przypomina się stara prawda, że na szacunek zasługuje wiedza głoszona uczciwie i w dobrej wierze. Gdy ktoś namawia podatników po to, aby kupili jakieś oprogramowanie, jest lobbystom a nie ekspertem. Ponoć w „biznes ksefowski” zaangażowano wielkie pieniądze, które się nie zwrócą. Na ustawodawstwie podatkowym można zarobić, ale można również stracić, gdy postawi się za fałszywego faworyta.
Najważniejsze, że głupota i chciwość lobbystów poniosły klęskę. Mam nadzieję, że lobbyści nie doprowadzą do zmiany podjętej już decyzji w tej sprawie.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych