Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: po co jest nam potrzebne suwerenne państwo polskie?

Niedawno w jednym z wywiadów wyraziłem obawę przed odebraniem nam naszej suwerenności wraz z nieodległym wtopieniem się w europejskie superpaństwo. Pod pretekstem „dalszej integracji Unii Europejskiej”. Słuchacze zareagowali na to podstawowym pytaniem: a po co nam odrębne państwo? Przecież nasza klasa polityczna, która pozwala nam wybierać się od ponad trzydziestu lat, jest wręcz „wstrętna”, jej polityka bywa dla nas szkodliwa a częściej głupia i w ogóle to lepiej stąd uciec. Fakt: przez ostatnie ponad trzydziestolecia z naszej „Niepodległej Ojczyzny” uciekło wielokrotnie dużo więcej ludzi niż w poprzednich (prawie) pięćdziesięciu latach „komunistycznego reżimu”. Słowa o „miłości ojczyzny” w publicznej debacie nikt nie używa (bo co tu kochać?) a nachalna „polityka historyczna” wręcz odstręcza od wszystkiego co polskie, gloryfikując np. tzw. żołnierzy niezłomnych. Po raz kolejny potwierdza się pogląd profesora Borodzieja, że Polacy darzą miłością jakąś metaforę Ojczyzny, bo jej realna wersja nie budzi zaufania lub rodzi sprzeciw.

Odpowiem na to pytanie w sposób dość naiwny: jest nam, Polakom potrzebne suwerenne państwo, aby ktoś reprezentował nasze zbiorowe i indywidualne interesy i starało się ich bronić, a najlepiej żeby to robił skutecznie. Czyli klasa polityczna rządząca naszym państwem jest swoistym plenipotentem całej naszej zbiorowości, płacimy jej za to i dajemy środki, aby broniła nas i chroniła nasze dobro. Bo nikt inny nie upomni się o nas – nie ma takiego obowiązku ani motywacji. Tak być powinno, takie jest owo uzasadnienie.

Co ma to wspólnego z tzw. rzeczywistością od 1989 r.? Odpowiedź jest złożona, bo przez ten czas wybrani przez nas „plenipotenci” w istotnej części zajmowali się sobą („wojny na górze”) lub w przerwach szkodzeniem naszym obywatelom i często dostawali za to najwyższe odznaczenia państwowe. Wszyscy pamiętamy (nie pozwala on o sobie zapomnieć) ekonomicznego idola wszystkich liberałów, którego „reformy gospodarcze” pozbawiły pracy miliony ludzi, prowadząc do głębokiego zubożenia większości obywateli, bezpowrotnej utraty istotnej części majątku narodowego oraz do degradacji cywilizacyjnej i wyludnienia całych regionów kraju. Niestety minione trzydzieści lat charakteryzuje również zmowa elit przeciwko wybierającej ją większości, w celu działania na szkodę wyborców. Przecież najważniejszą częścią polityki tego okresu były jakieś „restrukturyzacje”, „modernizacje” i „reformy”, których rzeczywistym skutkiem było odbieranie nam tego, co mamy i wypychanie za granicę powstałych w ten sposób „nadwyżek siły roboczej”, bo stara Europa od ponad pół wieku potrzebuje wielomilionowej „białej” imigracji.  Ile wynosi naprawdę stopa bezrobocia, czyli ilu ludziom nie dajemy w Polsce pracy uwzględniając tych, którzy uciekli stąd przed biedą? Milion czy dwa miliony? Klasa polityczna zmówiła się również co do tego, że nie pozostawia wyborcom jakiejkolwiek decyzji w kwestii polityczki zagranicznej; Mamy być „prozachodni”, „prounijni”, „proatlantyccy” i żadnych tam debat na ten temat. Mamy tylko cierpliwie znosić wyrzeczenia i koszty tej polityki, bo taka jest nasza rola: siedzieć cicho, płacić i biednieć, bo tego wymaga (jakoby) nasze bezpieczeństwo. A ono jest wciąż zagrożone przez jakieś „Imperium Zła”, które dyszy żądzą odwetu za klęskę w wojnie 1920 r., czyli Cud nad Wisłą. Przecież to jakieś bzdury a na straży ich obowiązywania (prawie) stoi cała klasa polityczna.

Czy takie państwo na pewno jest nam potrzebne, zwłaszcza że często potwierdza swoją nieudolność w rozwiązywaniu dość prozaicznych problemów naszej codzienności? Przecież nadrzędną zasadą polityki całej postsolidarnościowej i postkomunistycznej klasy politycznej była najczęściej zasada „teza k……zmu”, czyli do władzy idzie się aby: zemścić się nad przeciwnikami politycznymi, zarobić, ale się nie narobić. Może więc lepie będzie nam, gdy za rządzeniem zajmie się „fachowa biurokracja” rodem z Brukseli, która swoje doświadczenia gromadziła przez wieku, w tym zwłaszcza w czasach kolonialnych? Ale na pewno nie będzie kierować się naszym interesem, w czym jest podobna do tych, którzy dziś nami często rządzą.  Czyli „wszystko jedno”, czy będziemy pod władzą Brukseli, Waszyngtonu czy jej ekspozytorzy w Warszawie, dla nas obywateli zmieni się niewiele.

A tak przy okazji. Politycy starej Europy zaczynają mówić, że trzeba przygotować się do wojny, gdyż Rosja za kilka lat (tu się różnią: albo „trzy-cztery”, albo „siedem-osiem”) „ruszy na Zachód”, gdy tylko zbierze siły po wojnie z Ukrainą, której ich zdaniem „nie może wygrać”. Jest to przyznanie się do całkowitego fiasko polityki wschodniej ostatnich dziesięciu lat (a może dłużej). Nic nie dało więc „odstraszanie” do 2022 r. a następnie pomoc dla Ukrainy zużywającej zapasy militarne Zachodu. Był to więc jakiś nonsens, bo zmobilizowało to Rosję do rewanżu, który ściągnie wszystkie możliwe nieszczęścia na cały prawdziwy Zachód. Jeszcze przed kilku tygodniami byliśmy przekonani, że „Ukraina walczy za nas” i robi to skutecznie. Teraz nawet w oczach zachodnich polityków nie miało to żadnego znaczenia.

Ale wróćmy do zasadniczego wątku: państwo polskie jest nam potrzebne, bo możemy je wreszcie przywołać do porządku aby zaczęło wykonywać swoje obowiązki. Robią to dziś rolnicy, którzy mają dość i nie zaakceptują szkodliwej polityki prowadzonej przez Unię Europejską, zwłaszcza tej wschodniej, która jest działaniem na naszą szkodę. Nie będzie importu tanich produktów rolnych z Ukrainy, nie będzie integracji tego państwa z Unią Europejską. Tej wojny nie możemy przegrać, bo tu idzie o nasze życie i naszą przyszłość. A uciekać nie ma już dokąd, bo europejskie szkodnictwo obowiązuje już na całym kontynencie.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją