Okazało się, że wiedza większości medialnych autorytetów, zapowiadających od ponad dwóch lat „zwycięstwo Zjednoczonego Zachodu nad Rosją” (w ukraińskim wykonaniu), jest niewiele warta. Ci sami eksperci dziś opowiadają, że ów słoń na glinianych nogach, w dodatku zmiażdżony sankcjami Zachodu, niestety „wygra tę wojnę”. Ukraińcy masowo uchylają się od poboru, a nasze władze przebąkują, że deportując uciekinierów w imieniu rządu w Kijowie przeprowadzą w Polsce pobór do wojsk ukraińskich. Czyli nawet w sensie formalnym będziemy sprowadzeni do roli „sług narodu ukraińskiego”, przy czym należy doprecyzować, że owa służalczość nie będzie dotyczyć „narodu” lecz władz tego kraju, bo „naród” już nie chce umierać za rządzących.
I tu dochodzimy do istoty problemu: jeżeli obywateli trzeba siłą wysyłać na front, a masowa ucieczka poborowych za granicę jest już tożsama z masową dezercją, to dalsze prowadzenie wojny nie ma już jakiegokolwiek sensu. Jeżeli władze innych państw muszą siłą wysyłać tychże dezerterów i deportować ich na front, to jest to obraz klęski, której nie da się już odwrócić.
Jedynym sposobem uratowania rządu w Kijowie przed porażką jest wysłanie obcych wojsk, aby zastąpiły na „Froncie Wschodnim” nie chcących umierać Ukraińców. „Walczącą Ukrainę” zastąpią dziarscy Europejczycy (a zwłaszcza czarnoskórzy „Francuzi”), którzy będą przelewać krew „za naszą wolność i waszą”. W końcu prezydent Francji zapowiedział tego rodzaju działania, bo przecież „zjednoczony Zachód” nie może przegrać kolejnej wojny. Nieśmiało przypomnę, że ostatnio przegrał on wojnę z Afganistanem a przedtem z Irakiem, a my dzielnie walczyliśmy po stronie przegranych.
Ciekawe jak się czują medialni znawcy Rosji, którzy jeszcze niedawno przepowiadali rychły upadek tego państwa; ich zdaniem przecież „musi ona tę wojnę przegrać”. Na razie – obrazowo mówiąc – są „wdeptani w ziemię” przez internautów – bez litości i jakichkolwiek zahamowań. Ogłupienie Polaków było, jest i będzie zajęciem z jednej strony dochodowym (dla ogłupiających), ale w sumie niezbyt bezpiecznym. Najpierw my, Polacy (niestety) w pełni afirmujemy wciskany nam kit i słowem zwalczamy każdego, kto myśli inaczej (przypomnę casus lockdownu). Potem, gdy połapiemy się wreszcie, że nas ktoś oszukuje, zgodnie depczemy upadłe autorytety. Nie ma tu jakiejkolwiek złej satysfakcji, bo raczej współczuję owym „autorytetom”; upadek z reguły bywa dość bolesny. Ale chyba jestem trochę naiwny. W czasie, gdy wierzyliśmy w ich ewangelie, owe autorytety prawdopodobnie „przytulały” ciężkie pieniądze za swoje wynurzenia, bo nie tylko u nas ogłupianie jest działalnością bardzo opłacalną. Tylko prawda (tak jak klęska) jest deficytowa.
Może więc pojawi się – mówiąc w sposób dość staroświecki – jutrzenka pokoju w tej części świata? Gdy Zieloni Trubadurzy utrzymają przy władzy również w czasie pokoju za naszą wschodnią granicą wyrośnie nam silny roszczeniowy sąsiad, który nie będzie pamiętał naszych wyrzeczeń na rzecz „ofiar rosyjskiej agresji”. Będzie żądał uległości, bo przecież walczył w „naszej wojnie”. Czy ktoś w Polsce umie o tym rozmawiać? Raczej nie.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych