Zdaniem jednego z najważniejszych polskich (i europejskich) polityków obecnie stanęliśmy przed historycznym wyborem: „albo z Europą albo z Rosją”. Tertium non datur. Odpowiedź (zdaniem owego polityka) jest oczywista; tylko z Europą, bo „Rosja nam zagraża”, czyli szansą naszego przetrwania jest pełne podporządkowanie się owej Europie. I ot już całe rozumowanie. Nie sposób nie zauważyć, że debata polityczna w naszym kraju, a zwłaszcza w wykonaniu jej dyrygentów, jest w stylu tzw. GAZWYBU, który my, ludzie starszego pokolenia, dobrze znamy. Owa debata polega na tym, że ten kto ją inicjuje wypełnia ją treścią – od początku do końca, jest jedynym jej aktywnym uczestnikiem – stawia tezy i od razu wypowiada się „w imieniu wszystkich”, następnie konkluduje i zamyka dyskusję. My mamy wsłuchiwać się w tę debatę, oczywiście w pełni zaakceptować jej tezy, sposób argumentacji i wnioski, a potem być dumni z tego, że byliśmy uczestnikami „czegoś ważnego”. A tak przy okazji: niedawno z niekłamanym zdziwieniem dowiedziałem się, że owa „Gazeta” była (i jest?) przez ostatnie trzydzieści kilka lat drogowskazem i wychowawcą naszej, polskiej inteligencji. Widać nie zaliczałem się do tego zacnego grona, więc nie wiedziałem o tym „drogowskazie”. Jeśli to jednak prawda, to zaczynam rozumieć przyczyny naszych porażek.
Wracając do zasadniczego wątku: wybór między „Europą a Rosją” jest fałszywą alternatywą choć nie można nikomu zabronić, aby tak wybrał podporządkowując się tylko jednej ze stron. Nie musimy się podporządkowywać ani Europie ani Rosji, choć oczywiście możemy iść na obcą służbę, robić europejskie kariery, tak jak w XIX wieku Polacy robili kariery w Rosji notabene przynosząc jej wielkie korzyści. W związku z tym, że obecnie Europę reprezentują Niemcy, „wybierając Europę” musimy podporządkować Polskę interesom Niemiec, zresztą nie jest to czymś nowym, nie tylko w czasach III RP. Możemy być nawet „sługą narodu ukraińskiego”, bo przecież na wschodzie toczy się jakoby „nasza wojna” (czyli ich), czyli – jak rozumiem – w obronie owych sług. Można być przecież (jak cała klasa polityczna) proamerykańskim, czyli służyć interesom naszego „strategicznego sojusznika”, choć nikt jak dotąd nie słyszał o układzie sojuszniczym między Polską a USA; jesteśmy członkami „sojuszu Północno-Atlantyckiego, który jest sojuszem wielostronnym bez szczególnego statusu dla naszych relacji z Waszyngtonem – czyli takimi samymi „strategicznymi sojusznikami” jest dla nas Turcja czy Portugalia.
Można również opowiedzieć się po stronie Polski i Polaków, czyli mając do wyboru, czy służyć: Europie, Niemcom, Rosji, Ameryce, Ukrainie, Turcji czy Portugalii wybrać Polskę. Bo jedyną prawdziwą alternatywą jest wybór: z Polską albo z Europą (Niemcami), Ameryką, Ukrainą itp. Wybór Rosji jest jednak zabroniony, bo zostaniemy napiętnowani przez Komisję do Spraw Wpływów Rosyjskich, a przede wszystkim będzie to „zdradą”. Jeśli dobrze rozumiem, to wybór innych państw, a zwłaszcza Europy (Niemiec), Ukrainy czy USA zdradą nie jest i z oczywistych względów być nie może, bo Państwa te z idealistycznych pobudek zawsze działały w naszym interesie i lepiej dbały o niego niż nasza klasa polityczna.
Dobrze, nie będę dalej ironizował. Nie musimy podporządkowywać się obcym interesom, bo jest to działanie na naszą szkodę. Nikt (poza nami) nie kieruje się i nie będzie kierował się naszym dobrem, chyba żeby zgłupiał i zaczął działać na własną szkodę. Nasze interesy są sprzeczne z cudzymi interesami – jest to aż tak oczywiste, że aż dziw, że trzeba to przypominać. Dam tylko jeden przykład: Stara Europa musi się pozbyć milionów imigrantów, którzy żyją na jej koszt, nie chcą się asymilować i nie chcą pracować. Skoro nie da się ich wywieźć z powrotem do macierzystych państw, to jedynym sposobem pozbycia się „problemu” jest ich wysłanie do Nowej Europy, podobnie jak milionów ton śmieci „wyprodukowanych” na Zachodzie. Może zestawienie jest drastyczne, ale obrazujące podobny problem. W przypadku Rosji czy Ukrainy sprzeczność naszych interesów jest równie czytelna: jeżeli któreś z tych państw wygra ich wojnę, stanie się groźnym zwycięzcą i będzie dążyć do hegemonii w tej części świata. Dla nas najlepszym wariantem byłby oczywiście pokój w Europie Wschodniej, ale bez wskazania zwycięzcy, zawarty przez osłabionych, ale wciąż wzajemnie wrogich sąsiadów. Przecież wariantów zakończenia „ichniej” wojny jest wiele, a my nie robimy nic, aby był on dla nas korzystny: w końcu jesteśmy (jakoby) „sługami narodu ukraińskiego”.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych