Moje ponad czterdziestoletnie obserwacje judykatury podatkowej, w tym zwłaszcza w roli pełnomocnika procesowego, pozwala na sformułowanie kilku niestety dość smutnych uogólnień. Jakość przepisów prawa podatkowego w tym okresie systematycznie obniżała się, przy czym w ciągu ostatniego dwudziestolecia proces ten znacznie przyśpieszył. Niektórzy twierdzą, że sięgnął on dna, choć sądzę, że jest ono jeszcze przed nami i na tym dnie pozostaniemy tak długo, aż nie skończy się unijna harmonizacja przepisów podatkowych oraz wpływy „biznesu optymalizacyjnego” na proces legislacyjny. Ów spadek jakości przepisów podatkowych jest wygodnym wytłumaczeniem dla wszystkich nasilających się w tym samym okresie wad i patologii stosowania prawa, w tym zwłaszcza w postępowaniach jurysdykcyjnych. Dominuje przekonanie, że istnieje taka oto zależność: czym gorsze przepisy, tym gorsza judykatura. Być może jest w tym nieco prawdy, bo czy można racjonalnie zinterpretować ogólnikowy bełkot przepisów unijnych albo radosne wyczyny legislacyjne „ludzi z rynku”, którzy opanowali na dobre proces legislacyjny niezależnie od tego, która część POPiSu rządzi naszym państwem? Przykładów jest aż nadto więc tylko przypomnę, że nie tak dawno dopisano do ustawy o VAT przepisy, w których pojawiają się jakieś „transakcje” dla określenia tego co podlega (jakoby) opodatkowaniu. Prawdopodobnie autorzy tychże nowelizacji nawet nie czytali całej ustawy i nie wiedzieli że to, co podlega opodatkowaniu, nazywa się „czynnością”. Teraz wszyscy: od urzędników skarbowych do księgowych gubią się, które „czynności” są „transakcjami”, a które nie.
Jest również inna legenda związana z upadkiem stosowania prawa podatkowego. Gdy w podatkach zaczęły się „pisowskie rządy” usłyszeliśmy, że prawodawca podatkowy jest nieudolny i sądy mają go „poprawiać”. Gdy okazało się, że mimo „pisowskich rządów” przepisy podatkowe piszą tacy sami „ludzie z rynku”, postulat ten został wyciszony. Czy judykatura w jakiejś części podjęła się misji „poprawiactwa”? Zapewne: jeden z sędziów od lat powtarza przy każdej okazji, że „wstaje rano z mocnym postanowieniem niewydawania tzw. wyroków prawotwórczych”, ale nigdy mu się to nie udaje. Skutek tej aktywności daje opłakane efekty, bo prawo podatkowe jurysdykcyjne powstałe w ten sposób jest jeszcze gorsze od treści norm prawnych, które wywodzą się z przepisów napisanych przez „nieudolnego prawodawcę”. Dotyczy to zwłaszcza podatku od towarów i usług, który jest już karykaturą samego siebie. Co prawda wersja unijna tego podatku jest zbiorem patologii, których nikt tak naprawdę nie chcę usunąć. Być może ci, którzy zarabiają miliardy dzięki temu, są zbyt ważni i nie można im przeszkadzać?
Zwłaszcza rok 2023 był totalną kompromitacją lansowanej od ponad pięciu lat wizji „uszczelniania podatku od towarów i usług”. Rozdano aż 219 mld zł bez jakiegokolwiek sprawdzenia (rekord historyczny – nominalny i realny – czyli 7% PKB) a przecież od 2016 r. dzięki tzw. jotpekom „urzędy skarbowe wiedzą wszystko o podatnikach VAT” i (jakoby) nie dają nikomu wyłudzić ani złotówki. Takie dyrdymały opowiadają na okrągło nie tylko „opiniotwórcze media”, lecz również eksperci z „renomowanych” i jednocześnie „międzynarodowych” firm. Skoro organy te „już wszystko wiedzą” to dlaczego zwróciły co najmniej 50 mld zł więcej, tworząc lukę w wysokości aż 16%, czyli na poziomie z końcówki poprzednich rządów liberalnych? Gwoli sprawiedliwości owa katastrofa idzie na „pisowskie” konto, bo liberałowie przyszli do władzy dopiero 13 grudnia 2023 r. To, że całe gadanie o owych jotpekach to stek absurdów, wiemy od samego początku. Pora wywołać na scenę ich autorów. Oczywiście formalnym autorem jest ministerstwo finansów, w tym zwłaszcza ówczesny dyrektor departamentu zajmującego się VAT-em – „człowiek z rynku” (do którego wrócił): czy można go podejrzewać o dostateczną wiedzę fachową, a zwłaszcza o troskę o interes publiczny? Być może był tylko nieudolny. Ponoć „właściwe organy administracji rządowej” jednak są tylko fasadą instytucjonalną, a za tym pomysłem stoi ktoś dużo ważniejszy, przed którym kłania się cała klasa polityczna. Być może jest to nawet „międzynarodowa” i „renomowana” firma, która zajmuje się unikaniem opodatkowania. Ma jakieś umowy z władzą, podsyła jej takie pomysły i prawdopodobnie bierze za to ciężkie pieniądze. Wiem, że to się może nie mieścić w głowie, ale być może mamy głowy za małe na rozmach z „reformowaniem” i „uszczelnianiem” polskich podatków.
Czy tego rodzaju twórczość legislacyjną da się „poprawić”, mimo że pewnie ustawodawca jest nieudolny? Czy mają w tych okolicznościach sens jakiekolwiek działania naprawcze w stosunku do prawa stanowionego i stosowanego? Na pewno nie.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych