Oficjalne statystyki skrzętnie omijają informacje o wysokości bieżących oraz przeszłych zwrotów podatku od towarów i usług, choć z pewnym trudem można uzyskać dane na ten temat. O kwotach zwracanych w tym roku panuje oczywiście wstydliwa zmowa milczenia, bo poprzednie trzy lata (2021-2023) były tu katastrofą: kwota zwrotów ze stabilnego poziomu (113 mld zł w 2021 r.) gwałtownie podskoczyła w 2022 r. aż do 177 mld zł osiągając rekord w historii w wysokości aż 219 mld zł rok później. Podwoić kwotę zwrotów przez dwa lata to nie lada wyczyn. Dokonano tego w czasie gdy zaczął obowiązywać w tym podatku tzw. jotpek, czyli obowiązkowe przesyłanie urzędom skarbowym wyciągów z ewidencji prowadzonej dla potrzeb tego podatku przez podatników VAT czynnych. Nie bez zażenowania można przypomnieć bzdury, które rozpowiadano wówczas na temat jakichś magicznych zalet tej informacji; miał to być najważniejszy instrument „uszczelnienia” tego podatku, bo dzięki niemu urzędy skarbowe miały (jakoby) „wszystko wiedzieć o podatkach”. Nie bardzo wiadomo, kto podrzucił władzy ten pomysł (podejrzewa się o to „międzynarodową” firmę doradczą, członka tzw. „wielkiej czwórki” – cóż za skromne określenie). Ale ten, kto to wymyślił, nie orientował się nie tylko w polskich realiach, lecz nawet w naszym systemie podatkowym, który miał wówczas za sobą ponad dwadzieścia pięć lat doświadczeń, a przede wszystkim dobre dziesięciolecie (1993-2003), gdy nie musieliśmy implementować unijnych patologii. Przypomnę, że wszystkie istotne dla efektywności fiskalnej tego podatku rozwiązania powstały w latach 1993-1995, w tym zwłaszcza:
- powszechny obowiązek ewidencjonowania sprzedaży detalicznej przy zastosowaniu kas rejestrujących,
- uniwersalny i jednolity system identyfikacji podatników (NIP),
- krótkie okresy rozliczeniowe (co do zasady miesiąc) i brak (jako całkowicie zbędnego) rozliczenia rocznego,
- powszechny obowiązek składania miesięcznych (albo kwartalnych) deklaracji podatkowych określających w sposób normatywny kwotę podatku do zapłaty albo zwrotu tego podatku,
- prawna możliwość egzekucji administracyjnej zapłaty podatku na podstawie deklaracji podatkowej (bez konieczności wydania decyzji),
- niekaralność korekt deklaracji,
- dopracowany i kompleksowy system fakturowania dla potrzeb tego podatku, w którym faktury te nie tylko były formalnie podpisywane przez wystawców, lecz również były i są do dziś powszechnie wykorzystywane jako faktury handlowe,
- brak powiązań ośrodków decyzyjnych (przynajmniej w latach 1993-1995) z biznesem zajmującym się zorganizowaną ucieczką od opodatkowania, który w każdym cywilizowanym kraju z oczywistych względów trzeba trzymać z daleka od legislacji podatkowej.
Zapewne „naprawianie” czy też „uszczelnianie” tego podatku od 2011 r. (tak przynajmniej oficjalnie uzasadniono te działania) wprowadzono bez dostatecznej znajomości stanu rzeczy, a zwłaszcza autentycznych zalet polskiego systemu, których nie miała jego unijna wersja, o której np. można przeczytać w anglojęzycznych poradnikach. Dość stwierdzić, że najpierw zlikwidowano powszechny charakter numerów identyfikacji podatkowej (a przecież każdy może być podatnikiem tego podatku – nie tylko przedsiębiorcy) a nawet chciano zlikwidować… deklarację podatkowa dla podatników VAT czynnych bredząc, że jakiś „jotpek” może ją zastąpić.
Początkowo owo szkodnictwo tłumaczone było brakiem wiedzy autorów wprowadzanych zmian w przepisach (przez długie lata zajmowali się tymi ekonometryk i inżynier) a później działalnością „ludzi z rynku” (czyli z zagranicznych firm doradczych), co zresztą dobitnie udowodnili wymyślając tzw. Polski Ład. Sądzę, że było (i jest) jeszcze gorzej. Wprowadzane również dziś zmiany w tym podatku są wynikiem pogardy dla naszego kraju, bo ich autorzy są prawdopodobnie przekonani, że jesteśmy jakimś zapyziałym państwem, „zadupiem”, gdzie przyczyną wyłudzeń zwrotów tego podatku jest… brak prowadzonej ewidencji przez podatników. Gdy zanalizujemy wypowiedzi owych „ludzi z rynku” na ten temat możemy dojść do wniosku, że ich zdaniem wystarczy ewidencjonować faktury zakupu i dokonać zapłaty należności z tego tytułu i podatek ten będzie „uszczelniony”. Podmioty, które deklarują zwrot podatku bez zaewidencjonowania faktur zakupu, stanowią jednak u nas nieistotny margines patologii. Wiadomo od lat, że najważniejsze znaczenie dla wyłudzeń zwrotów tego podatku mają „nietykalni”, u których zarówno ewidencja jak i rozliczenia są pozornie rzetelne. Tu budżet traci co rok owe kilkadziesiąt miliardów złotych. Według dość zgodnej oceny są trzy grupy owych „nietykalnych”:
- „międzynarodowe” czyli zachodnie korporacje, które mają „wyśmienite relacje” z politykami, a w razie czego upomną się o ich interesy, „ważne ambasady” lub zagraniczni dyplomaci a nawet szefowie obcych rządów,
- również „międzynarodowe” struktury handlowe, które otoczone są wianuszkiem ekspertów i doradców, a istotą ich biznesu jest głównie quasi legalne wyciąganie pieniędzy z takich krajów jak nasz,
- podmioty zdobywające „pieniądze operacyjne”, czyli tzw. służby innych państw, które działają w tych krajach, gdzie lekką ręką rozdaje się pieniądze.
Powie ktoś, że „nietykalni” są wszędzie, zwłaszcza w starej Europie i nikt sobie z nimi nie dał rady; nawet dużo lepiej zorganizowane państwa są tu z reguły bezsilne. Ale trzeba umieć się im narazić, bo zwalczanie procederu tych podmiotów wymaga politycznego parasola a przede wszystkim uruchomienia naszych służb. Wasalny stosunek do Zachodu wyklucza przeciwstawienie się podmiotom z grupy 1) i 3), a do walki z wymienionym w pkt 2) trzeba odwagi i zaplecza eksperckiego, które nie pozostaje w konflikcie interesów (tam nie można angażować „ludzi z rynku”).
Czyli na stole pozostało tylko gnębienie uczciwych podatników kolejnymi obowiązkami i informacjami, mimo że dobrze wiemy, że ograniczenie pola swobody dla „nietykalnych” jest w zasięgu ręki: wystarczy dokończyć plan z 2015 r. z którym weszła do władzy ówczesna większość parlamentarna. Przypomnę tylko co w zanadrzu:
- wypłata przez urząd skarbowy zwrotu powyżej określonego limitu powinna być uzależniona od zastosowania przez podatnika podzielonej płatności przy krajowych zakupach towarów i usług,
- dla potrzeb zastosowania powyższej zasady sumowano by kwoty żądanych zwrotów dla podmiotów powiązanych,
- w pozostałych przypadkach „szybki zwrot” (np. w 10 dni) byłby dokonany na szczególny rachunek podatnika (mógłby to być rachunek VAT), z którego można by uregulować daniny publiczne i wynagrodzenia pracowników – reszta wypłat zwrotów byłaby po przeprowadzeniu kontroli; zwrot na „zwykły” rachunek bankowy dokonywany byłby w dłuższym terminie,
- obowiązywałaby szczegółowa procedura weryfikacji deklaracji z żądaniem zwrotów, która miałaby zastosowanie we wszystkich urzędach skarbowych: bez kontroli podatkowej tu się nic nie zdziała.
Oczywiście na zastosowanie tych rozwiązań trzeba by uzyskać odstępstwa od prawa UE, ale przecież nasi politycy mają tam „świetne relacje”. Należy bowiem wiedzieć, że najważniejsze jest to, aby nie wypłacać nienależnych zwrotów: gdy się to zrobi, pieniądze są już nie do odzyskania.

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych