Niedawno, zresztą nie po raz pierwszy, powtórzono w kolejnej książce na temat Rosji obowiązujące w naszym kraju dogmaty na jej temat, tworzące kanon naszej „wiedzy”, od którego nie może być jakichkolwiek odstępstw. Przypomnę tylko najważniejsze jego dogmaty:
- Rosja i na wskroś antyrosyjski bolszewizm to ich zdaniem jedno i to samo (nie ma więc różnicy między katem a ofiarą),
- każdy władca na przysłowiowym „Kremlu” (w Petersburgu, który był ponad dwieście lat główną stolicą tego państwa nie ma Kremla) jest (jakoby) z istoty antyzachodni, chce podbić całą Europę (zwłaszcza Portugalię i Irlandię) dla samego podboju, choć nie mówi po co miałby to robić,
- dla owych „kremlowskich” władz najważniejszym wrogiem jest nie wiadomo dlaczego (rządzona przez POPiS) Polska, którą Rosjanie muszą podstępnie „zniewolić” (zwłaszcza przy pomocy dostaw taniego gazu i ropy naftowej),
- Polska pod rządami POPiSu musi mobilizować „wolny świat” (i ten „niewolny”) do obrony przed „rosyjskim zagrożeniem”, którego należy się obowiązkowo bać i nie ustawać w stanie owego wystraszenia,
- ów zagrażający nam i całemu Zachodowi rosyjski potwór jest równocześnie „słoniem na glinianych nogach”, „ekonomicznym karłem”, który w dodatku za chwilę i to definitywnie rozpadnie się na kawałki i pogrąży się w niekończącym się chaosie.
Chyba wymieniłem wszystkie istotne elementy obowiązującej „wiedzy” na temat Rosji, które są katechizmem politycznym wszystkich prozachodnich, antykomunistycznych a przede wszystkim proamerykańskich elit naszego kraju. Nie ma od nich odstępstw: gdyby ktoś jednak tak postąpił, to jako „ruska onuca” musi być przykładnie ukarany, a przede wszystkim musi podlegać trwałemu wykluczeniu z „zachodniej wspólnoty” i już nie może zasługiwać na miano „europejczyka”.
Głównym zadaniem „wolnych mediów” jest demaskowanie i piętnowanie każdego heretyka. Robią to w przekonaniu, że tak każe „światowe przywództwo”, które ich zdaniem było, jest i będzie jednocześnie antyrosyjskie i antykomunistyczne. I tu spotyka ich być może niespodzianka: posługując się poetyką tychże „wolnych mediów”, „nowy lokator Białego Domu” narzuca tu zupełnie inną narrację, a przede wszystkim wprowadzi nowe porządki tej części świata. Nie tylko zmusi Danię do „sprzedaży” Grenlandii, ale przede wszystkim faktycznie czy formalnie opuści NATO, bo jest to wyłącznie relikt zimnej wojny. Przecież nowy prezydent USA nazywa „rosyjskiego dyktatora” swoim „przyjacielem”. I chyba nie są to tylko zwroty kurtuazyjne.
Tu pozwolę sobie na pewne wspominki: przed trzema laty, gdy Rosja zaczęła operację specjalną na Ukrainie, postawiłem tezę, że amerykańskie wsparcie dla postbanderowskiego Kijowa będzie największym błędem strategicznym tego państwa. Mając obiektywnie jednego wroga (czyli Chiny) nikt w Waszyngtonie o zdrowych zmysłach nie powinien przez akty wrogości wobec Rosji wpychać jej w objęcia Pekinu. Wiemy, że nie wiemy, kto rządził wówczas w Waszyngtonie, bo na pewno nie oderwany od rzeczywistości Joe Biden. Po trzech latach, gdy już powstało Globalne Południe, BRICS oraz strategiczny sojusz Pekinu i Moskwy, w Waszyngtonie ktoś przejrzał na oczy i USA oraz jej mniej lub bardziej lojalni sojusznicy znaleźli się w mniejszościowym obozie. Aby wyrwać Rosji z objęć Globalnego Południa można poświęcić wiele, w tym zwłaszcza najwierniejszych z wiernych, którzy przecież zawsze podporządkują się „światowemu przywództwu”. Jaką wartość dla Waszyngtonu mają rządy w Kijowie Wołodymira Zełenskiego w porównaniu chociażby z przejęciem Kanału Panamskiego przez Chiny, nie mówiąc już o Grenlandii? Przecież w ciągu nocy można doprowadzić do przewrotu pałacowego w niektórych stolicach i niekoniecznie może być to Moskwa. W anglosaskiej tradycji politycznej nie raz ćwiczono ten scenariusz. Rosja jest obiektywnie jedynym wielkim państwem, które nie musi być antyamerykańskie, choć niekoniecznie będzie prozachodnie.
Nasi politycy opowiadają takie oto kocopoły, że Ukraina musi być członkiem NATO. Czy choć przez chwilę przyszło im do głowy, że gdy w owym NATO zabraknie USA, to powstanie wrogi nam, związany z przeszłością alians niemiecko-ukraiński, który będzie jeszcze czymś gorszym niż oś Berlin-Moskwa? Może więc ktoś podpowie, zwłaszcza „wolnym mediom”, aby porzuciły antyrosyjskie tyrady, bo to gadanie może nie spodobać się nowemu „światowemu przywództwu” i przede wszystkim przestały pleść o „zagrożeniu” ze strony państwa, którym przecież rządzi przyjaciel nowego prezydenta USA?
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych