Tekst prof. W. Modzelewskiego: Czy w przyszłym roku czekają nas drastyczne podwyżki akcyzy?
Nie wiemy jeszcze, kto będzie rządził: czy PiS czy AntyPiS – trwa przysłowiowe przeciąganie liny. Oczywiście dotychczasowa opozycja chce jak najszybciej uzyskać misję tworzenia rządu, mimo że tworzą ją partie polityczne o skrajnie sprzecznych programach ekonomicznych; od radykalnej lewicy do liberalnej prawicy. W Polsce politycy co najwyżej jednoczą się „przeciw” a nie „za”. Biorąc jednak na poważnie ich zapowiedzi programowe (dzięki nim zyskały poparcie wyborców) w dodatku przy założeniu, że wszystkie będą zrealizowane „w ciągu pierwszych stu dni”, to przyszły rok przyniesie załamanie budżetu państwa. Przypomnę, że AntyPiS zapowiedział m.in. podwojenie minimum wolnego w podatku dochodowym od osób fizycznych oraz wzrost radykalny wydatków publicznych w kwotach liczonych w dziesiątki a nawet setki miliardów złotych. Według publikowanych szacunków (moim zdaniem raczej zaniżonych) koszty obietnic wyborczych programów „demokratycznej opozycji” (czyli AntyPiSu) wyniosą ponad 80 mld zł (KO), a ponad 120 mld zł „Trzecia Droga” i prawie 230 mld (Lewica). Oczywiście kwot tych nie należy sumować, bo niektóre postulaty pokrywają się (np. radykalny wzrost wydatków na edukację i służbę zdrowia) i nie jest pewne, czy potencjalni zwycięzcy będą pamiętać o przyjętych zobowiązaniach wyborczych. Tak przecież w przypadku tzw. starych partii (PSL, Platformy oraz Lewicy) nie raz w przeszłości bywało. Nie wiemy również jak ostatecznie będzie wyglądać realizowany program wtedy już byłej demokratycznej opozycji, ale można bardzo ostrożnie przyjąć, że skutki fiskalne (wzrost wydatków i spadek dochodów) przekroczą 200 mld zł. Biorąc pod uwagę, że dotyczyć to będzie głównie budżetu państwa, który w 2024 r. przewiduje dochody na ok. 680 mld zł, a wydatki na prawie 850 mld zł, będzie to rok załamania, zbliżony do roku 1991. Deficyt budżetowy musiałby znacznie przekroczyć 300 mld zł, co jest informacją o wręcz katastroficznej wymowie.
Czy są więc możliwości zwiększenia dochodów budżetowych, czyli podwyższenie obciążeń w podatkach, o czym niefrasobliwi (?) twórcy programów wyborczych raczej zapomnieli? Można oczywiście wprowadzić stawkę VAT na poziomie 25% (od 2011 r. obowiązuje „epizodyczna” podwyżka z 22% na 23% Platformy Obywatelskiej i PSL-u, czyli kolejny „epizod” mieściłby się w tej tradycji) oraz podwyższyć akcyzę na paliwa silnikowe, gaz ziemny oraz używki. Gdyby nawet wzrosty te wynosiły 50%, co wydaje się zupełnie nierealne, to osiągnięte w ten sposób dochody budżetowe nie pokrywałyby fiskalnych kosztów obietnic wyborczych.
Oczywiście przy okazji można by zlikwidować dobrze zakonserwowane patologie tego podatku (minimalne obciążenia tzw. podgrzewaczy oraz wielokrotnie niższe opodatkowanie etanolu w piwie niż w wódce), ale roczny przyrost dochodu z tego tytułu to nieco ponad 7 mld zł. To kwota wręcz śmieszna wobec obietnic wyborczych całego AntyPiSu. Poza tym kustosze przywilejów w akcyzie, którzy „przytulają” dziś te miliardy, zapewne przekonają potencjalnych zwycięzców, że takich psikusów nie robi się „międzynarodowym koncernom”, a zwłaszcza tym zza oceanu i ze Starej Europy (w końcu mamy wreszcie „wrócić do Europy”). Zapewne skończy się na kolejnej drastycznej podwyżce akcyzy od papierosów, tzw. małpek, gazu ziemnego, węgla i paliw silnikowych, bo konsumenci muszą zapłacić za „wielkie, historyczne zwycięstwo demokratycznej opozycji” i „pokonanie PiS-u”.
Niestety całość polskiej klasy politycznej nie ma dostatecznej wiedzy profesjonalnej na temat finansów publicznych oraz podatków. Od kilku lat PiS nie jest tu jakimkolwiek wyjątkiem, bo ostatnie prawdziwe posunięcie uszczelniające wymuszone na rządzących było w 2019 r. – likwidacja krajowego odwrotnego obciążenia i wprowadzenie w to miejsce obowiązkowej podzielonej płatności. Potem była już tylko demontaż, zwłaszcza pod szyldem „Polskiego Ładu”.
Moim zdaniem katastrofy finansów publicznych jednak nie będzie. Po przejęciu władzy nowy rząd po prostu zapomni o swoich obietnicach wyborczych – to nasza dobra, liberalna tradycja III RP. Na to chyba liczy PiS: oszukani wyborcy odwrócą się od rządzących, bo liberalno-ludowo-lewicowa drożyzna zdystansuje na tej niwie koszty polityki antyrosyjskiej przerzucone na braki konsumentów w latach 2022-2023. Głębokie zubożenie konsumentów będą ochoczo wspierać wolne media, w których od rana do nocy gościć będzie Leszek Balcerowicz, co doprowadzi do szału nawet najbardziej liberalny elektorat świetnie wykształcony przez internet i zdalną edukację. Gdy trzeba będzie ogłosić zawieszenie („epizodyczne”) wypłat 800 plus, a „polityczne pojednanie” będzie polegać na tropieniu i eliminacji wszystkich „pisiorów”, znajdzie się pretekst do skrócenia kadencji parlamentu i rozpisania nowych wyborów. Takie scenariusze roją się w głowach prawicowych komentatorów. A jak będzie – zobaczymy.
A tak naprawdę, to prawdopodobnie w podatkach, w tym w akcyzie niewiele się zmieni. Przepisy na ten temat pisze od lat ten sam układ: biznes zajmujący się „optymalizacją podatkową”, lobbyści kilku „międzynarodowych koncernów” oraz obecnie najważniejszy gracz: biznes informacyjny. Probierzem zmiany, czyli odsunięcia od władzy tego triumwiratu będzie uchylenie przepisów o tzw. fakturach ustrukturyzowanych, które podrzucił PiS swoim potencjalnym następcom.
Profesor Witold Modzelewski