Zacznę od pewnej opowiastki: na jednej z konferencji organizowanej na prywatnej uczelni, która dotyczyła problematyki podatku od wartości dodanej, po moim wystąpieniu przedstawiającym krytyczne uwagi na temat tzw. faktur ustrukturyzowanych, spotkałem się z niecodzienną propozycją. Otóż zaproponowano mi… zakład, że powszechny nakaz wystawiania tych dokumentów na pewno wejdzie w życie w zaproponowanym przez władze kształcie, mimo wcześniejszych zapowiedzi modyfikacji i istotnego odroczenia tej operacji. Propozycja ta wyszła od osoby pełniącej funkcje publiczną, choć spoza resortu finansów. Jest to pierwszy tego rodzaju przypadek w mojej prawie półwiecznej praktyce zawodowej: być może ów funkcjonariusz wiedział coś więcej niż ja, może musimy wdrażać takie gnioty nie licząc się z kosztami niezależnie od tego, jak szkodliwy i kosztowny jest ów pomysł.
Przedsiębiorcy z ulgą przyjęli najnowszą zapowiedź oddalenia tej katastrofy (licząc, że jest to na przysłowiowe święte nigdy) i mając nadzieję, że słowo będzie dotrzymane. Koszt wdrożenia tego pomysłu jest niewyobrażalny. Trzeba będzie nie tylko kupić obiektywnie całkowicie zbędne oprogramowanie dla wystawiania faktur ustrukturyzowanych, lecz przede wszystkim zbudować od nowa całość relacji cywilnoprawnych z kontrahentami (trzeba będzie np. aneksować miliony umów); w średniej wielkości firmie budowlanej trzeba będzie renegocjować minimum kilkadziesiąt umów, które z reguły nadają papierowym fakturom VAT status faktur handlowych uzupełnionych o wiele załączników. W przypadku firm świadczących usługi ciągłe (np. wynajmujących lokale) trzeba będzie aneksować tysiące umów, na co potrzeba nie miesięcy tylko lat. To wiedzą wszyscy, również „prywatnie” pracownicy organów skarbowych. Dlaczego więc wysocy funkcjonariusze publiczni chcą się zakładać, że władza publiczna również na własną szkodę chcę zdezorganizować całość systemu fakturowania w gospodarce? Przecież brak uchylenia przepisów o obowiązkowych fakturach ustrukturyzowanych do końca maja br. może zaważyć na wynikach wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Fenomen tego zjawiska jest godny głębszego zastanowienia, bo upieranie się przy narzuceniu podatnikom tego pomysłu jest również działaniem na szkodę obecnej większości parlamentarnej. Być może „obowiązek” wprowadzenia tych przepisów ma wyższą rangę. Z jakiego tytułu? Może po prostu interesariusze, którzy chcą zarobić na polskich firmach, są ważniejsi niż politycy, bo przecież pomysł wprowadzenia owych faktur jest „pisowski”, a obecnie przecież rządzi AntyPiS, którego głównym zadaniem jest likwidacja wszystkiego, co ów PiS wprowadził. Jeśli to podejrzenie jest prawdziwe, to kim są owi interesariusze? Powszechnie wskazuje się na biznes informatyczny, który przecież rządzi współczesnym światem. Może jednak jest tu coś więcej. Przesyłanie faktur ustrukturyzowanych do Krajowego Systemu eFaktur będzie najlepszym sposobem inwigilacji całości polskiej gospodarki i każdego przedsiębiorstwa odrębnie, a przecież największą wartością są dziś informacje biznesowe o konkurentach. Ten, kto będzie miał dostęp do KSeF, będzie miał bezwzględną przewagę nad konkurencją i każdą polską firmą. I będzie mógł zniszczyć każdego. Przedsiębiorcy to już dobrze wiedzą i po cichu przygotowywali się do kodowania najważniejszych informacji, które będą podawane na tych fakturach tak, aby nie dać się do końca zinwigilować.
Najważniejsza jest jednak zapowiedź ministra finansów „budowy od podstaw” nowej koncepcji faktur ustrukturyzowanych. Czy jednak umiemy być mądrzy przed szkodą?
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych