Gdy stawiamy pytanie o przyszłość polskiego prawa podatkowego, chcąc znaleźć optymistyczną prognozę dla naszego kraju, nasuwa się z miejsca jedna odpowiedź: możliwie najszybciej zakończyć nieudany eksperyment harmonizacji tego prawa. Jeżeli odłożymy na bok poprawność i proeuropejską narrację, to nie sposób doszukać się jakichkolwiek istotnych zalet zharmonizowanego prawa podatkowego. Lista jej oczywistych wad jest powszechnie znana i tylko upór fasadowego piśmiennictwa lub lobbing polityczny i biznesowy nakazuje niektórym milczeć na ten temat lub powtarzać obowiązujące zaklęcia. Do powszechnie znanych i nienaprawialnych cech tego prawa należą: chaos interpretacyjny, nieprzewidywalność, sprzyjanie ucieczce od opodatkowania, podatność na niejawny wpływ interesariuszy, niska efektywność fiskalna, kryminogenność, zalew zbędnych i bardzo kosztownych obowiązków nakładanych na obywateli idący w parze z niezdolnością do skutecznej reakcji na patologie, zwłaszcza na ucieczkę od opodatkowania i – na koniec – wyjątkowo niską jakość legislacyjną zarówno wspólnych wzorców jak i ich implementacji. Największym „osiągnięciem” kilkudziesięciu lat harmonizacji tego prawa jest destrukcja dwóch najważniejszych podatków, „wyhodowanie” międzynarodowego biznesu zajmującego się ucieczką od podatku od wartości dodanej oraz akcyzy i wiążąca się z tym gigantyczna luka podatkowa, której mimo wieloletnich nieudolnych prób nie udaje się zlikwidować. I zapewne nie uda się, bo brak jest dostatecznej determinacji ze strony organów UE i liczących się państw członkowskich (my tu nie mamy nic do gadania).
Oczywiście można przyjąć tezę, że państwo członkowskie – gdyby chciało i umiało – mogłoby usunąć przynajmniej część wad tego prawa przy okazji jego racjonalnej implementacji prawa unijnego ignorując lub poprawiając na własne potrzeby wspólnotowe wzorce. Zapewne jest to możliwe, o czym świadczą istotne różnice chociażby między efektywnością fiskalną zharmonizowanych podatków w poszczególnych państwach członkowskich. Są państwa, które gorliwie i bezmyślnie (?) implementowały te wzorce psując swój system prawa (byliśmy tego najlepszym przykładem w latach 2004-2016) oraz rządy państw członkowskich, które przede wszystkim kierują się interesem fiskalnym swojego państwa i przez ten pryzmat implementują prawo wspólnotowe.
Ale to nie wszystko: trzeba naprawić (odbudować?) całość procesu legislacyjnego, który trzeba uwolnić od:
- niejawnego wpływu interesariuszy, którzy faktycznie rządzą prawem podatkowym (jesteśmy tu „bananową republiką” – określenie to padło z trybuny sejmowej),
- „ludzi z rynku”, którzy stanowią kadrę ministerstwa odpowiadającą za projektowanie przepisów prawa podatkowego,
- tajnych umów i innych kontaktów resortu finansów z biznesem zajmującym się ucieczką od opodatkowania: ponoć większość potworków legislacyjnych, które tworzyły ów Polski Ład, powstało poza tym resortem, co publicznie przyznał szef tego resortu.
Czy ktoś ma tyle siły i determinacji, aby przeciąć wrzód i oczyścić ranę, posprzątać na legislacyjnym podwórku? Niektórzy wierzyli, że zrobią to rządy „Dobrej Zmiany”. Ja też należałem do tej grupy. Dziś ludzie powiązani z biznesem, którzy jeszcze w 2015 roku gromił „pisowskie pomysły” w podatkach, zajmują eksponowane stanowiska w tym resorcie. Jak to się mogło stać? To już temat na odrębną opowieść.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych