Ostatnie lata charakteryzuje w podatkach nieznany w przeszłości chaos legislacyjny i interpretacyjny. Zapewne obok drożyzny i blamażu polityki proukraińskiej (do tej pory „zdradził nas” wyłącznie Zachód – teraz nawet Ukraińcy), ów chaos był jedną z głównych przyczyn zmian preferencji wyborców tzw. środka. Nie zapominajmy również o roli wszystkich antyrosyjskich propagandystów głoszących chybione prognozy (załamanie gospodarki rosyjskiej oraz „pełne zwycięstwo Ukrainy”), których wypowiedzi kojarzyły się z reguły wysokimi cenami gazu i energii elektrycznej: cały AntyPiS powinien im gorąco podziękować za dyskredytację ich przeciwnika politycznego. Nie doceniamy jednak wpływu chaosu w przepisach podatkowych na wynik wyborów. Wyborcy, którzy na co dzień muszą się mierzyć z legislacyjnymi wyczynami podatkowego prawodawcy już dawno zwątpili nie tylko w jego kompetencje, lecz również w dobrą wiarę jego działań. Panuje ogólne przekonanie, że autorzy sypiących się nam na głowy kolejnych nowelizacji, po pierwsze, nie znają treści nowelizowanych przepisów, po drugie, nie znają rzemiosła legislacyjnego i nie umieją się wysłowić pisząc przepisy i, po trzecie, mają jakieś ukryte cele, które nawet oczywiście nie mają wiele wspólnego z interesem fiskalnym. Najlepszym tego przykładem jest i będzie uchwalenie tuż przed końcem kadencji Sejmu absurdalnej i bijącej wszystkie rekordy skomplikowania nowelizacji podatku od towarów i usług dotyczącej tzw. faktur ustrukturyzowanych. Podatnicy tego podatku bez ogródek zadają głośno pytanie o to, czy dostawcy oprogramowania, którzy chcą na tym zarobić, są aż tak silnymi interesariuszami, że rękami ustawodawcy chcą zniszczyć cały dotychczasowy system rozliczeń w gospodarce oraz kto – z imienia i nazwiska – jest autorem tych przepisów, które mają być stosowane od połowy przyszłego roku.
Absurdalne nowelizacje przepisów podatkowych, których apogeum był oczywiście tzw. Polski Ład, w tym zwłaszcza opodatkowanie podatkiem dochodowym składek na ubezpieczenie zdrowotne, odebrał rządzącym co najmniej milion potencjalnych wyborców: znam prywatne opinie polskiego biznesu oraz ludzi zajmujących się podatkami na temat głównych aktorów sceny politycznej: biznes jest ostrożny i raczej konserwatywny, ale już w 2022 przestali definitywnie wierzyć, że rządzący mają im coś innego zaoferowania w podatkach oprócz chaosu i zbędnych komplikacji. Poza tym nikt (nie tylko PiS ale również AntyPiS) nie przejmuje się kosztami polityki antyrosyjskiej, które płacą przedsiębiorcy: np. zamknęli przejścia graniczne z Białorusią doprowadzając do upadku gospodarczego Podlasia, a sankcje nakładane (jakoby) na Rosję zniszczyły polski eksport na Wschód. Kogo obchodzi polski sadownik spod Grójca, który w zgodnej narracji całej klasy politycznej i wszystkich mediów – od „wolnych” do „reżimowych”, musi poświęcić się w imię nienawiści do wszystkiego co rosyjskie i jakichś „neojagielońskich” mrzonek. Paradoks polega na tym, że nawet gdy „PiS wreszcie zostanie odsunięty od władzy”, niewiele zmieni się w podatkach, a jeśli już to na gorsze. AntyPiS nie ma nawet wiedzy na temat stanu katastrofy legislacyjnej i interpretacyjnej na tym polu i niewiele go to obchodzi. Również los polskich przedsiębiorców nie ma dla nich znaczenia, tak jak nie miał przed ośmiu laty. Niezależnie od tego, kogo postawi się na czele resortu finansów, ci sami ludzie co dotychczas będą pisać kolejne absurdalne nowelizacje, a zajęci sobą politycy będą je grzecznie uchwalać. Ponoć od ponad 10 lat (czyli od czasów „poprzedniego Tuska”) polskimi przepisami podatkowymi rządzą jakieś niejawne umowy, które były zawarte z biznesem zajmującym się… ucieczką od opodatkowania. Ponoć im zawdzięczamy ów chaos, który serwowany jest pod pretekstem… informatyzacji organów podatkowych.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych