W istotnym nurcie judykatury dotyczącej podatku od towarów i usług pojawił się taki oto obraz naszego prawa: podatnik, który w rzeczywistości – i to w dobrej wierze – handlował (czyli kupował i sprzedawał towary) może być uznany za mistyfikatora, gdyż ów handel był częścią „karuzeli podatkowej”. Inaczej mówiąc: gdy na poprzednich lub następnych fazach obrotu pojawił się prawdziwy oszust, który nie zapłacił tego podatku albo ktoś przywiózł z powrotem ten towar do Polski, to ty przedsiębiorco nie jesteś podatnikiem, bo (jakoby):
- nie kupiłeś towaru (mimo że go kupiłeś),
- nie sprzedałeś go (mimo że ktoś od ciebie kupił go i zapłacił cenę),
Istnieją więc dwie równoległe rzeczywistości: empiryczna i normatywna: w tej pierwszej handluje się faktycznie istniejącymi towarami, za które płaci się prawdziwymi pieniędzmi, w tej drugiej tych towarów już nie ma, a podatnik „przestaje być podatnikiem” a czynności nie ma (mimo że są). Dlaczego? Bo – jeśli dobrze rozumiem tę koncepcję – gdyby łańcuch dostaw miał nawet nieświadomie na celu ucieczkę od opodatkowania, to w tejże normatywnej rzeczywistości go nie było. Oczywiście mogą zrozumieć, że obowiązuje on w stosunku do organizatorów i beneficjentów tych oszustw, czyli tzw. biznesu optymalizacyjnego, który tak chwalił (swego czasu) „VAT w najlepszym wydaniu” (również w „opiniotwórczych” mediach). Ale czy każdy, gdy handluje towarami, które wcześniej lub później służą „optymalizacji podatkowej” uczestniczący w owym MATRIXie? Okazuje się, że tak. Blady strach może paść na wszystkich handlarzy, zwłaszcza w tzw. obrocie wewnątrzwspólnotowym, bo tam prawie każdy był, jest i będzie uczestnikiem tego procederu. Ów handel jest z istoty uprzywilejowany, bo towar przywożony z innego państwa UE jest tańsze kwotę podatku: kupując w Polsce musisz zapłacić 123 zł a przywożąc go z zagranicy – 100 zł: tak wymyślono ten system. Dlatego też lepiej wynieść z Polski towar (do granic nie tak daleko) i przynieść go powrotem bez VAT-u niż sprzedawać w kraju. Po co wprowadzono ten nonsens? Są dwie równoległe teorie:
- pierwsza – konstruktywna, zakłada, że chciano w ten sposób rozwiązać handel wewnątrzwspólnotowy aby był bardziej opłacalny (oczywiście sztucznie), bo to miało potwierdzić sens „europejskiej integracji”,
- druga – spiskowa mówi, że właśnie po to wymyślono ten system aby można było oszukiwać na tym podatku i każdy uczestniczył w tym oszustwie.
Która jest prawdziwa? W sumie to jest już nieistotne, bo historię piszą historycy (co pewien czas jest pisana nowa) a nas interesuje smutna rzeczywistość. A trzeba w niej żyć i robić interesy. Ciekawe co ostatecznie zwycięży: czy chęć zarabiania na przywilejach podatkowych, czy też strach przed wrogą interpretacją? Optymiści chcą i będą dalej handlować, bo, po pierwsze zakładają, że „wszystkich nie mogą skontrolować”, oraz po drugie, organizacja ta (czyli UE) ma bliżej niż dalej do swojego końca. Nie sprawdziła się w czasie tzw. pandemii ogłoszonej pod dyktando kilku koncernów farmaceutycznych, a kryzys ekonomiczny wywołany polityką sankcji w stosunku do Rosji jest już nokautujący: bez eksportu do Rosji i jej tanich surowców w gospodarce europejskiej już niewiele się opłaca. Jedynym ratunkiem jest przekształcenie tej organizacji w państwo federacyjne pod egidą Berlina i Paryża (wtedy nie będzie już „obrotu wewnątrzwspólnotowego”), ale bez nas: ani oni nas nie chcą, ani my nie pchamy się do tego tworu. Czyli również czas wspólnotowej wersji podatku od towarów i usług jest już raczej policzony. Zresztą pod ciosami drożyzny i kryzysu trzeba szukać pieniędzy, a najbardziej dostępnym źródłem finansowania dla wielu firm jest ucieczka od opodatkowania, zwłaszcza VAT-u, bo przy braku zysków podatek dochodowy nie jest już straszny. Trzeba się ratować wykorzystując wszelkie, w tym również ryzykowne możliwości. W MATRIXIE wspólnotowej wersji VAT prawdopodobnie każdy podatnik może być uznany za oszusta i to jest dziś najważniejszym ryzykiem ekonomicznym rynku unijnego.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych