Druga, najważniejsza siła polityczna naszego kraju tworząca tzw. AntyPiS, ma wreszcie wspólnego kandydata na najwyższy urząd w państwie. Jest młody, elegancki, raczej szczupły niż gruby, ma gęstą czuprynę, zgrabne, obcisłe garnitury, pełne uzębienie i równie pełny zestaw politycznych frazesów, które głoszone są ze swadą. Jest to polityk europejskiego formatu: umie przemawiać, mówi zawsze w sposób zajmujący, a brak jakiejkolwiek treści chronił go przed wpadką, którą WRÓG na pewno wykorzystałby w sposób bezlitosny. Nazywa się też dość przystępnie ? chyba Bihotek, co łatwo wpada w ucho, podobnie jak nazwisko jedynego kontrkandydata. Dobrze się stało, że wreszcie zastąpił on lansowaną poprzednio kandydacicę, która nawoływała swoich wyborców, aby nie poszli na nią głosować. Może to był jakiś feministyczny fortel, mający wprowadzić w błąd i zdemobilizować elektorat przeciwnika, ale dla większości jej wyborców było to chyba za trudne.
Teraz jest już tylko jeden kandydat, na pewno pójdzie na siebie zagłosować. Jest również zewnętrznie podobny do swojego przeciwnika, ale w wersji sprzed pięciu laty. On przecież wtedy pokonał dużo starszego, raczej gnuśnego reelekta zwyciężając młodością, ruchliwością, ilością przemówień, których treści nikt nie zagłębił, bo po co? Najważniejsze, że mówił z pasją, a jego ówczesny przeciwnik po kliku zdaniach zasapał się i musiał odpocząć.
Nowy kandydat również przejął i twórczo rozwinął bogaty, pięcioletni dorobek swojego obozu i jednocześnie potrafił wycofać się z popełnionych poprzednio błędów. Nie będzie przy nim żadnych myszek ? agresorek, nie padną złe groźby np. o zakończeniu „rozdawnictwa”. Jak zostanie wybrany, będzie robił to samo co PiS, tylko że oni robili to niezgodnie z Konstytucją, a w jego wydaniu będzie to już w pełni legalne, a to jest zasadniczą zmianą na lepsze. Poza tym zrealizowane będzie to, na co czeka jego cały bez wyjątku twardy elektorat, czyli ciepła woda w kranie ? jej na pewno nie zabraknie.
Nie wszyscy podzielają mój optymizm, a nawet przeczą tezie o jedności AntyPiS-u, ba nawet twierdzą, że nie ma on jednego kandydata, lecz aż czterech: jeden nazywa się na Be, drugi na Ha, trzeci na Te, a czwarty na Ka i w dodatku podwójne. Nie wierzę, a ów głos jest na pewno dowodem knowań jakiegoś kryptopisora. Ja widziałem tylko jednego kandydata, a każdy polityk występujący publicznie może co raz zmieniać fryzurę, krawaty a nawet może i powinien mieć kilka garniturów i co najmniej cztery par butów. Lecz to są drugorzędne szczegóły, które nie mają dziś żadnego znaczenia. Najważniejszy jest przecież program polityczny, a ten jest jednoznaczny i bardzo czytelny: wyborcy muszą na niego głosować, bo solennie obiecuje, że co do joty będzie robić to samo, co jego przeciwnik: to, co było dane i nie będzie odebrane, a najważniejszą jego przewagą jest to, że jest z AntyPiS-u, a przeciwnik ? jak wiadomo ? wręcz odwrotnie. Tylko on jest w stanie po zwycięstwie zastąpić „dobrą zmianę” czymś wręcz przeciwnym, a do bólu rozliczy obecną większość za wszystkie popełnione bezeceństwa i bezprawie. A nazbierało się tego, że ho ho. Ale żadnych obaw: powoła on później swój rząd, który będzie kontynuować to, co robił PiS tylko bez PiS-u. Tego przecież oczekują na pewno wszyscy liberalni wyborcy, którzy po dziurki w nosie mają ludzi obecnej władzy, a zwłaszcza ministra zdrowia za zakaz wchodzenia do lasu i są gotowi im podziękować pod warunkiem, że nowy, antypisowski rząd będzie konsekwentnie realizował politykę rozdawnictwa, którą on i jego formacja zawsze potępiała.
Gdy tylko zostanie wybrany, dotrzyma tym razem wszystkich obietnic wyborczych, a jest jeszcze w tym wieku, że będzie mógł rządzić jeszcze dwie kadencje, czyli jest dwa razy lepszy od relelekta, bo on ma tylko jedną ? ma przed sobą przyszłość. Po jego zwycięstwo obecna większość stanie się szybko mniejszością, bo naszą klasę polityczną ? również w większości ? charakteryzują europejskie standardy liberalnej demokracji, gdzie szybko przechodzi się na stronę zwycięzców. Zwycięzca zapewne obieca również, że wszyscy karierowicze zachowują swoje stanowiska, w najgorszym przypadku pójdą w ambasadory.
Wyborcy mogą więc być spokojni o swoją przyszłość: gdy ON zwycięży na pewno nie wyprowadzą nas z Unii Europejskiej, chyba że ona wyprowadzi się od nas, ale na to nie ma przecież wpływu. Wtedy zabierze się razem z nią, bo jego miejsce jest tylko w prawdziwej Europie.
Uwaga na koniec: wszelkie domniemane podobieństwa do kogokolwiek są oczywiście przypadkowe.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych