Analizując skierowany do Sejmu rządowy projekt „nowelizacji nowelizacji”, czyli poprawki głównie do ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, które mają wejść w życie z połową roku, ale częściowo z mocą wsteczną od 2 stycznia 2022 r., doliczyłem się w nim co najmniej dwudziestu błędów i niedoróbek powstałych w dotychczasowym procesie legislacyjnym. Może zostaną jeszcze usunięte. Zobaczymy. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że prawdopodobnie pisanie przepisów podatkowych jest sztuką nieosiągalną dla kolejnej ekipy „ludzi z rynku”, którą zatrudniono w tej roli. Być może się mylę i bezzasadnie podejrzewam owych dżentelmenów zatrudnionych w tym resorcie o autorstwo tej nowelizacji, bo projekty te być może powstają poza ministerstwem. Potwierdził to publicznie były Minister Finansów twierdząc, że nowelizacje składające się na ów Polski Ład przynoszono z zewnątrz, a oni je tylko kleili nawet nie czytając. Stugębna plotka głosi, że wszystkie ważne projekty zmian w przepisach podatkowych powstają w jednej z „renomowanych i międzynarodowych firm doradczych”, która w dodatku ma z resortem finansów zawartą przed wielu laty (za czasów rządów liberalno-ludowych) stałą i dobrze płatną umowę na tego rodzaju usługi. Był nawet ktoś, kto posądził moją skromną osobę, że to ja piszę przepisy Polskiego Ładu, a teraz je poprawiam. Spieszę więc publicznie zapewnić, że nie mam nic wspólnego z tymi projektami, bo nie jestem ani „renomowany” ani tym bardziej „międzynarodowy”. Wszystkie publiczne sugerowane przeze mnie od dwóch lat zmiany mające na celu usunięcie luk w podatkach oraz w celu zwiększenia dochodów budżetowych, zostały w całości i bez reszty odrzucone (przykład: wciąż minimalne opodatkowanie akcyzą tzw. podgrzewaczy), a byli funkcjonariusze resortu finansów obecnie zatrudnieni również w międzynarodowych koncernach mają tu prawdopodobnie dużo więcej do powiedzenia.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego poprawienie oczywistych błędów wprowadzonych z początkiem roku w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych jest aż tak trudne. To wcale nie jest skomplikowany podatek: trzeba tylko porządnie przeczytać (ze zrozumieniem) te przepisy i sprawnie posługiwać się w mowie i piśmie językiem polskim: być może. W tym stwierdzeniu doszukać się można złośliwości, ale nie jestem w stanie pojąć przyczyn panującej tu nieudolności.
Gorzej, że wspomniana na wstępie nowelizacja ta – jeśli zostanie przyjęta w przedłożonym kształcie – zwiększy obciążenie podatkowe części pracowników i zleceniobiorców już z połową roku. I będzie to kolejna polityczna wpadka, podobna do tej z początku roku („powtórka z rozrywki”). Cóż z tego, że stawkę podatku w pierwszym przedziale skali obniży się z 17% do 12%. Jednocześnie uchylany będzie z tą datą art. 53a tej ustawy, który powoduje, że faktyczne obciążenie tym podatkiem wynagrodzeń pracowników i zleceniobiorców dokonywane przez płatników nie może być wyższe od poziomu obowiązującego w zeszłym roku (nie pobiera się nadwyżki zaliczki na podatek obliczonej zgodnie z „Polskim Ładem” przekracza wysokość zaliczki obliczonej zgodnie z zeszłorocznymi zasadami); na wysokość tej ostatniej podstawowy wpływ miało przez odliczenie od tej kwoty 7,75% składki na ubezpieczenie zdrowotne). Tych przepisów już nie będzie: w drugiej połowie roku zleceniobiorcy zapłacą 12% podatku i 9% składki, do końca czerwca płacą co do zasady 9,25% podatku i 9% składki. Mimo drugorzędnych różnic w podstawach naliczania tych procentów można je dodawać: do połowy roku suma obciążeń wynosi nieco ponad 18%, a od lipca 2022 będzie 21%.
Czy to świadome działanie, czy dywersja? Może ktoś przedstawi nam wreszcie autora tych przepisów? Przecież ktoś powiedział politykom, że w wyniku kolejnej nowelizacji Polskiego Ładu większość podatników otrzymujących wynagrodzenia od pracodawców i zleceniodawców nie będzie płacić więcej niż w zeszłym roku. I tym razem co innego obiecuje się a co innego uchwala.
Czy to działanie nie ma żadnego sensu, ale o coś innego chodzi. Przecież zamiast obniżać stawkę pierwszego przedziału skali z 17% na 12% (już się jej nie podwyższy w III RP), trzeba było nakazać odliczenie od podstawy opodatkowania tym podatkiem kwoty składki na ubezpieczenie zdrowotne po to, aby nie opodatkować danin fiskalnych, a następnie wprowadzić możliwość wyboru płatnika przez podatnika stawki: płatnik pobierałby zaliczki przy dochodach w granicach 120 tys. zł. (czyli 150 tys. po uwzględnieniu kwoty wolnej w wysokości 30 tys. zł.) albo 13% („kredyt” podatkowy) albo 15% (bez „kredytu”). Chcesz już dziś mieć więcej „na rękę” – wybierz 13%, bo inaczej płacisz 15%. Dla niektórych podatników znaczyłoby to niewielki wzrost opodatkowania od połowy roku, ale nie tak istotny i powszechny jak płacony w tej nowelizacji .
Może „wolne media” podjęłyby się debaty na ten temat? Dużo lepszym pomysłem byłoby powstanie stałego zespołu ekspertów (bez „ludzi z rynku”), którzy służyliby radą resortowi finansów w procesie tworzenia przepisów podatkowych. Tacy ludzie są, szkoda, że nikt nie korzysta z ich wiedzy.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych