Zaproponowany swego czasu funkcjonalny podział prawa podatkowego na „zawierzone”, „odczytane”, „jurystyczne” i „postulowane” ma nie tylko znaczenie poznawcze lecz również czysto praktyczne. Podatnicy w istocie posługują się i stosują prawo odczytane, które wywodzą z lepiej czy gorzej (raczej gorzej) napisanych przepisów (te tylko znają), nie wiedzą, jakie były „rzeczywiste zamiary” prawodawcy (prawo zamierzone), a prawo jurysdykcyjne czyli normy prawne zastosowane przez władzę w postępowaniach jurysdykcyjnych pojawi się z reguły lata po bezpośrednim zastosowaniu prawa podatkowego przez te podmioty. Niewielu jest w stanie przewidzieć jaką treść norm prawnych odczytają i zastosują sądy, a postulaty piśmiennictwa prawniczego, zapisane zwłaszcza w opasłych komentarzach, nie mają dla nich większego znaczenia. Przepis musi być bieżąco odczytany i zastosowany i zdąży się wielokrotnie zmienić zanim weźmie go „pod „lupę” sąd czy też twórca komentarza. Zresztą ilość wypowiedzi interpretacyjnych tworzących prawo jurysdykcyjne i zamierzone jest tak duża i z zasady wewnętrznie sprzeczna, że nie sposób śledzić je ani tym bardziej zastosować: gdyby ktoś chciał dać im wiarę, powinien wciąż korygować swoje ewidencje oraz deklaracje, co jest obiektywnie niewykonalne. Podatnicy są przekonani, że są skazani na chaos interpretacyjny, którym nie należy się zbytnio przejmować. Najlepszą postawą jest „siedzieć cicho”, stosować prawo odczytane, nikogo oficjalnie nie pytać. Prawo jurysdykcyjne jest nieprzewidywalne i tak już musi być, zwłaszcza po naszym „wuniowstąpieniu”.
Niektórzy jeszcze pamiętają, jak przed dwudziestu laty wmawiano nam publicznie, zwłaszcza w wykonaniu „opiniotwórczych mediów”, że w wyniku implementacji rozwiązań unijnych prawo podatkowe będzie „proste”, „bezsprzeczne” a przede wszystkim „korzystne dla podatników”. Nie będę się znęcać przypominając głoszone wówczas „prawdy etapu” na temat tego prawa. Dziś wiemy, że owa narracja miała nas na tyle ogłupić, abyśmy dali się wciągnąć nieświadomie w transgraniczne oszustwa, które oczywiście nazwano „międzynarodową optymalizacją podatkową”. Beneficjenci tych oszustw szybko zwinęli interesy, a naiwnych uczestników pozostawiono na pastwę „właściwych organów”, które wymierzają i będą im wymierzać „sprawiedliwość” na podstawie swojej wersji norm prawnych, które dopiero kiedyś poznamy. Tu z zasady żyjemy w świecie niespodzianek. Niedawno jeden z podatników dowiedział się, że mimo iż dokonał dostawy towarów, które realnie zostały nabyte a następnie wydane rzeczywiście istniejącym odbiorcom, to czynności (jakoby) nie było, bo była „wykonana w wyniku nadużycia lub oszustwa”. Czyli gdy podatnik miał złe myśli, bo wiedział lub tylko powinien wiedzieć, że inni oszukują handlując wcześniej albo później tym towarem, to jego czynności nie miały miejsca. Czy coś takiego choćby nawet pośrednio wynika z treści przepisów prawa polskiego? Nie. Czy w jakiejś dyrektywie czy rozporządzeniu wykonawczym Rady Europejskiej zapisano taką zasadę? Oczywiście nie, ale takie oto prawo „obowiązuje” w wersji jurysdykcyjnej.
Jest bezsprzeczne, że ma tu zastosowanie znana specjalistom ogólna prawidłowość pod nazwą „prawo Kudriawcewa”. Niespecjalistom przypomnę, że jego treść jest następująca: jeżeli władza deklaruje, że robi coś lub będzie robić w interesie uczciwych obywateli, to działania te będą z istoty dla nich wrogie lub szkodliwe.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych