Swego czasu napisałem tekst (dziękuję tym, którzy go przeczytali) na temat tzw. prawa niedoczytanego. Przypomnę, że są to swoiste normy prawne zastosowane praktycznie przez podatników i inne podmioty prawa podatkowego na podstawie niedostatecznie zrozumianych przepisów. Zjawiskiem nagminnym od wielu lat jest bowiem:
Podatnicy kapitulują i w istotnej części rezygnują z lektury tych przepisów, a normy prawne, które muszą przecież zastosować, konstruują na podstawie informacji medialnych, szkoleń i internetu. I jakoś się to wszystko kręci, bo nikt dokładnie nie zna treści przepisów prawa i nie mają one obiektywnie tak dużego znaczenia.
Czytelnicy mojego tekstu na ten temat zwrócili mi jednak uwagę, że istniejące również „prawo nieprzeczytane”, czyli normy prawne, nie są w ogóle wywodzone z jakichkolwiek przepisów. Najczęściej przytaczane tu są wyroki TSUE: okazuje się bowiem, że najważniejsze znaczenie ma tam jakaś „zasada proporcjonalności” czy też „neutralności” z której wywodzone są normy szczegółowe. Wszystko ponoć ma być „proporcjonalne” (do czego?) lub „neutralne” (od czego?) a reszta nie ma większego znaczenia. Po co więc czytać coraz to nowsze przepisy? Szkoda czasu zwłaszcza że nie da się ich zrozumieć (obiektywnie).
Nie jest to problem zupełnie nowy. Już dość dawno zauważono, że prawo jurysdykcyjne, czyli normy prawne faktycznie zastosowane przez władze w postępowaniach jurysdykcyjnych, ma również w podatkach charakter precedensowy i każde rozstrzygnięcie jest czymś odrębnym.
Cóż więc mają począć podatnicy i inne podmioty prawa podatkowego? Chyba tylko wciąż modlić się, aby ich sprawa nie trafiła na jakąkolwiek wokandę. Trzeba czekać cierpliwie i cicho, aż się przedawni.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych
Skontaktujemy się z Tobą w najbliższym dniu roboczym aby porozmawiać o Twoich potrzebach i dopasować do nich naszą ofertę.
Jest to elektroniczny tygodnik podatkowy, udostępniany Subskrybentom w każdy poniedziałek w formie newslettera.