Sytuacja fiskalna roku 2023 przedstawia się dość ponuro: dochody budżetowe mogą okazać się niewystarczające aby sfinansować bieżące wydatki, które muszą rosnąć, bo wszystko drożeje i będzie drożeć. Opowieści, że za kilkanaście miesięcy (czyli w 2024 roku) inflacja spadnie (jakoby) w wyniku zeszłorocznych podwyżek stóp procentowych co najwyżej tylko irytują, bo przecież nikt w to nie wierzy. Zabawne jest to, że zwolennicy tej diagnozy jednocześnie twierdzę, że gdyby przed kilkoma miesiącami szybciej podwyższano by owe stopy, to inflacja spadłaby jeszcze w zeszłym roku a nie za kilkanaście miesięcy. Byłoby to zabawne gdyby nie to, że część klasy politycznej wierzy w te „teorie”. Zamiast starać się zrozumieć czasy, w których (za karę?) przyszło nam żyć, zajmujący się tematami zastępczymi. Nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni (nasz „chleb powszedni”). Można nawet podejrzewać, że specjaliści od medialnego marketingu „przykrywają” istotne problemy wywołując jałowe i zużywające (nas, nie ich) spory. Mamy nie mówić o tym co będzie istotne w tym roku, co wszyscy widzimy, ale mamy nie interpretować skutków tych zdarzeń. A co widzimy, choć cenzura zabrania o tym mówić za głośno? Są to trzy zjawiska:
- drożyzna, która podważa sens inwestowania i przekreśla jakiekolwiek długofalowe kalkulacje ekonomiczne,
- zubożenie konsumentów i firm, których wartość aktywów skurczyła się o co najmniej jedną piątą, a to nie koniec deprecjacji naszego majątku,
- nieopłacalność wielu (większości?) dziedzin działalności, które spowoduje zamknięcie tysięcy firm, z reguły małych, czyli najistotniejszej części naszej gospodarki (zagraniczni inwestorzy zajmują się głównie transferowaniem zysków).
To są zjawiska realne, które będą powodować, że „baza podatkowa” będzie się kurczyć ( już zmniejszyła się, mimo „premii”, którą niektórym podatnikom inflacyjny wzrost cen. Dodatkowo zwiększa się zatrudnienie na czarno, a zwłaszcza częściowo „pod” a częściowo „nad stołem”. Tu się mści kardynalny błąd („grzech pierworodny”) Polskiego Ładu, czyli opodatkowanie podatkiem dochodowym kwoty składek na ubezpieczenie zdrowotne (podatek od podatku) oraz oskładkowanie zysków inwestowanych. W dość powszechnej opinii zupełnie nie opłaca się legalnie zatrudniać, bo od zatrudniania na czarno nie ma podatku dochodowego: od ponad roku obowiązuje przecież zwolnienie tych dochodów z PIT.
Chcąc zwiększyć dochody budżetowe podwyższono (bez sensu) z 1 stycznia 2023 r. stawki podatku od towarów i usług na dostawy energii elektrycznej, cieplnej oraz na gaz ziemny, popełniając wszystkie podręcznikowe błędy. Nie robi się tego w sezonie grzewczym (trzeba było poczekać do końca marca tego roku) i z początkiem roku. Z boku wygląda to wręcz na polityczną dywersję albo na brak podstawowej wiedzy na temat POLITYKI PODATKOWEJ (to jest sensu stricto POLITYKA). Apelowałem o przesunięcie tych podwyżek do końca marca 2023 r., ale bez skutku.
Co więc zrobić aby zwiększyć dochody budżetowe, w dodatku w roku wyborczym. Prawdopodobnie zwiększy się represyjność systemu fiskalnego a władza weźmie się za rozpowszechniona od kilkunastu lat „międzynarodową optymalizację podatkową”, czy masową ucieczkę od opodatkowania dużych i części średnich firm. Już są tego wyraźne sygnały. Władze dobrze wiedzą, kto jest beneficjentem tej „optymalizacji”; wystarczy sprawdzić portfel operatorów (już jest sprawdzony). Podatnicy boją się, że „wyśmienite relacje” między liderami tego rynku a władzą będą źródłem kłopotów. Kogo? Przede wszystkim podatników, którzy skorzystali z owych „optymalizacji”. Wielu podejrzewa, że władza zmusi ów biznes, aby „wystawił” jej przynajmniej niektórych klientów. Zapewnia tego nikt nie będzie w stanie udowodnić, ale prawdopodobieństwo jest dość duże.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych