Niedawno usłyszeliśmy od (byłego) wysokiego urzędnika państwowego, że bezwarunkowe poparcie materialne i polityczne dla władz w Kijowie od 24 lutego 2024 r. było naszym sukcesem, bo:
- podtrzymując opór „walczącej Ukrainy” uwikłano Rosję w długą wojnę, która tym samym nam już nie zagraża,
- nasza pomoc doprowadziła do tego, że Ukraina jest „państwem upadłym” na bardzo długo, a my wzbogacamy się dzięki przyjęciu jej masy upadłościowej,
- dni obecnych władz w Kijowie są już policzone, przed prezydentem Zelenskim nie ma już żadnej przyszłości, przez co nie warto z nim rozmawiać,
- Ukraina nigdy nie będzie przyjęta do NATO i UE,
- „plan pokojowy gwarantujący zwycięstwo Ukrainy” Zelenskiego nie ma żadnego znaczenia, Zachód go w całości odrzucił, czyli deklarowany przez polityków cel tej wojny jest od początku wielkim oszustwem; przypomnę, że przez prawie trzy lata przekonywano nas, że władze w Kijowie muszą bezwzględnie odzyskać wszystkie terytoria, które zajęły i anektowały wojska rosyjskie,
- bardzo dobrze, że „kolektywny Zachód” pomija władze polskie w rozwiązywaniu konfliktu na wschodzie Europy, bo przez to nie będą one współautorami katastrofy ich pomysłów.
Czyli obiektywna i trwała katastrofa wspieranego przez władze w Warszawie państwa była i jest celem naszego wsparcie dla „Frontu Wschodniego”, który będzie krwawić przez dziesięciolecia a my powinniśmy się z tego cieszyć. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że decyzje o bezwarunkowym wsparciu dla władz w Kijowie podjął (jakoby) Jarosław Kaczyński a na pytanie o podstawę prawną darmowego przekazania Ukraińcom naszego majątku o wartości liczonej w setkach miliardów złotych padło stwierdzenie, że jej nie było i chyba nie była ona nikomu potrzebna. Nie zaprzeczył ów dżentelmen informacjom, że najwyższe w Europie ceny energii płacimy w naszym kraju dlatego, że za darmo futrujemy przegranych „Zielonych Trubadurów”.
Można tylko z satysfakcją odnotować, że ludzie, których pozbawiono państwowych funkcji, przechodzą jakąś głęboką metamorfozę, zaczynają logicznie myśleć, co w tym przypadku jest szczególnie ważne, gdyż ów dżentelmen w ministerialnych czasach sam siebie nazwał „sługą narodu ukraińskiego”. Jeżeli od początku myślał tak jak mówi dziś, to jego „sługustwo” było na wskroś fałszywe, bo działał świadomie i celowo na szkodę owego narodu (strzeżmy się fałszywych sług), przy okazji uczestnicząc w bezspornym zubażaniu naszego państwa i jego obywateli.
W jednym na pewno należy zgodzić się z autorem tych wynurzeń. Dwóm kolejnym rządom w Warszawie udało się przez ostatnie lata głęboko i trwale zaszkodzić, a nawet częściowo zniszczyć sąsiednie państwo i nie jest to bynajmniej Rosja. Jeżeli wierzyć w upowszechniane u nas tezy, że to właśnie Rosja chciała to zrobić, to nasz udział w tym dziele był bardzo ważny. Tak przy okazji: na Ukrainie ma dziś miejsce katastrofa dzietności (jest już nawet niższa niż w Polsce), wyjechało (i nie powróci) 10 mln ludzi oraz powstała nowa, pasożytnicza oligarchia, która wzbogaciła się dzięki również naszej pomocy, a przecież rządzą i będą rządzić ci, którzy mają duże pieniądze (na zbyciu).
Wniosek z tych opowieści jest tylko jeden: doprowadzenie Ukrainy do upadku jest również naszym dziełem i największym (jedynym?) sukcesem polityki Trzeciej RP. Do tej pory byliśmy dla innych dojną krową i odebrano nam ponad 2 mln chętnych do pracy i dzietnych ludzi; czyli wzięliśmy rewanż za nasze klęski na postbanderowskiej Ukrainie, co choć częściowo wyrówna nasze z nią rachunki za masowe ludobójstwo naszych obywateli w latach czterdziestych zeszłego wieku (nie tylko w Wołyniu).
Drugim spostrzeżeniem jest „nadrzędny strach”, który jest kluczem do zrozumieniu owego „sukcesu”. Otóż upadek Ukrainy jest dlatego dobry dla nas, bo dzięki temu Rosja nam już nie może zagrozić. Oczywiście strach ma wielkie oczy i można również bać się duchów lub ciemnego pokoju. Ale skąd wiadomo, że Rosja zagraża militarnie naszemu państwu? Przecież od kilku dziesiątków lat przekonywano nas, że owa „stacja benzynowa rządzona przez bandytów nie strzela do swoich najlepszych klientów”, do których (z naszą korzyścią) zaliczaliśmy się również od dziesięcioleci. Czy ktoś ma (poza strachem) jakiś dowód na owo zagrożenie, to niech go pokaże. Jeżeli nie, to cały sens uczestnictwa w doprowadzaniu Ukrainy do upadłości był czymś głupim i nikczemnym, czego koszty ponosi i ponosić będzie przez lata każdy obywatel naszego kraju.
W sumie więc (jakoby) dobrze się stało i zapewne wielu wypnie pierś po należne im ordery. Nie będę już dalej ironizował: wypowiedź ta tylko potwierdza oczywistą tezę, że cała polityka wschodnia ostatnich lat, a przynajmniej od lutego 2022 roku, była porażką; druga w naszej historii „Wyprawa Kijowska” również skończy się klęską.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych