Konflikt zbrojny, który rozpoczął się pod koniec lutego 2022 roku, podtrzymywany jest wyłącznie dzięki pomocy zewnętrznej dla jednej z walczących stron: państwo ukraińskie nie tylko nie jest w stanie zaopatrzyć swoich wojsk, lecz również szybko stacza się w przysłowiową otchłań chaosu i degradacji. Przypomnieć należy starą chińską mądrość, że nie prowokuje się oraz nie prowadzi się wojen, których nie można wygrać: ów postulat kierowany jest nie tylko wobec wojowniczych władz w Kijowie, lecz przede wszystkim w Moskwie. Tę wojnę obie strony już przegrały w sensie obiektywnym niezależnie od tego, jakie zabiegi propagandowe podejmują np. w interesie prezydenta Zełeńskiego tzw. wolne media. Dopóki „światowe przywództwo” każe władzom ukraińskim walczyć, a „światowe media” będą chwalić ich rzeczywiste i wymyślone sukcesy, wojna ta będzie trwać. Z chwilą gdy zakończy się to wsparcie, koniec wojny może przyjść następnego dnia. Nikt nie podejmie się zewnętrznej pacyfikacji tego, co zostanie z państwa ukraińskiego: masowa emigracja, chłód, brak prądu i nędza „rozwiążą” ten problem. Ciekawe czy zmiana polityki „światowego przywództwa” nastąpi już po listopadowych wyborach do Kongresu czy – dla zachowania pozorów – trzeba będzie trochę odczekać. Wojownicze rządy państw trzecich, od których jednak zależy kontynuacja części militarnej tego konfliktu, przegrywają na swoich podwórkach. Antyrosyjska większość w parlamencie brytyjskim musiała już po raz trzeci wymienić premiera – a to drugi co do ważności lider antyrosyjskiej koalicji. Znawcy polityki amerykańskiej (nie będący sowietologami, bo ci się mylą nałogowo) twierdzą, że podzielone konfliktami wewnętrznymi społeczeństwo tego państwa, gdzie partia wojenna ma tylko minimalną większość (w końcu zwycięstwo Joe Bidena ogłosiły cztery stacje telewizyjne), odrzuci tę politykę, gdy wysoka inflacja pójdzie w parze z wysokim bezrobociem. Tam cenzura nie działa tak sprawnie jak w Polsce i mimo presji „wolnych mediów” – można upominać się o interesy zwykłego wyborcy. Wiemy, że popyt wojenny tworzy miejsca pracy w przemyśle, który w okresie pokoju nie ma wystarczających zamówień. Tu nasuwa się dość zaskakująca refleksja ogólna. Nie ma już „wielkich mocarstw” tylko w swojej (i naszej) propagandzie. Czy mam przypomnieć przegrane wojny tego państwa w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat? Przecież wszystkie zakończyły się kompromitującą klęską: od Wietnamu i innych państw półwyspu Indochińskiego, poprzez Afganistan i Irak. Na naszych oczach kompromituje się ostatecznie „polityka odstraszania”. Czy Rosja przestraszyła się gróźb amerykańskich? Wspierana przez to państwo Ukraina już przegrała tę wojnę i jej nie wygra, bo czym miałoby być owo zwycięstwo? Wszyscy, którzy się wsłuchają w głos „światowego przywództwa” powtarzają dwa zaklęcia, aby wygrać potrzebny będzie przerzut pałacowy w Rosji, wybuchnie tam rewolucja (podobnie jak po przegranej wojnie z Japonią w 1905 roku) i wykrwawiona Rosja podzieli się na kilka walczących ze sobą państw, pogrążając się w wojnie domowej. To jest jedyna wersja owego zwycięstwa. Nie chcą przyjąć, że ten scenariusz może szybciej wystąpić na Ukrainie. Pewnego dnia możemy obudzić się po „nocnej zmianie warty” w Kijowie i do głosu mogą dojść zawodowi politycy, którzy będą chcieli oszczędzić cierpień swoim rodakom. Nie wierzę, że nic ich nie obchodzi klęska humanitarna, która wywoła brak wody i prądu, może stać się faktem już w najbliższych miesiącach. Tylko cenzura podtrzymuje obraz „pełnej determinacji wszystkich Ukraińców” w walce z „rosyjską agresją”. Być może ów zamach zorganizują służby specjalne obcych państw i wcale nie musi być to FSB. W końcu ktoś również w Kijowie zada pytanie, czy światowy prestiż obecnego prezydenta tego kraju warty jest cierpień milionów obywateli Ukrainy: być może właśnie ten scenariusz pozwoli przetrwać politykom wojennych partii rządzących w najważniejszych stolicach tzw. Zachodu do „powojennego czasu”.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych