Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: czy trzeba będzie zmienić obowiązujące mity narodowe po najbliższych wyborach w USA?

W dyskursie historycznym dominują dwie postawy, które notabene w obu przypadkach uznane są również za „naukowe”:

  • pierwsza, którą nazywam „adwokacką”, koncentruje się na obronie „narodowych wartości”, doszukiwaniu się w przeszłości „wszystkiego co najlepsze”, „krzepieniu serc” czytelników a przede wszystkim ma pocieszać i leczyć tzw. narodowe traumy,
  • druga, którą nazywam „prokuratorską”, koncentruje się na czymś przeciwnym: „demaskuje narodowe mity”, wygrzebuje z przeszłości wszystkie niewygodne fakty, „ujawniające gorzką prawdę” i nie szczędzi nas jako podsądnych: musimy się przecież „zmierzyć z prawdą o naszej przeszłości”.

Nomen omen w analogiczny sposób mówimy oraz piszemy o teraźniejszości, bo przecież wszystko (w tym również nasza przeszłość) dzieje się tylko w czasie teraźniejszym. Do niedawna można było o naszych relacjach z Rosją w przeszłości pisać w obu tonacjach. Od ponad roku obowiązuję już tylko druga narracja: do narodowych mitów zaliczono „odwieczne zagrożenie ze strony Rosji” oraz nasz bezkompromisowy „obowiązek walki o niepodległość” a jedynym wrogiem owej niepodległości jest Rosja, utożsamiana nieraz dość zabawnie z bolszewizmem i Związkiem Radzieckim, który przecież miał na sumieniu zniszczenie Rosji (nam się nie udało jej zniszczyć). To jest mit nadrzędny i trzeba go bronić pomijając wszystkie niewygodne fakty a nawet myśli. Niedawno jeden z najwyższych przedstawicieli naszego państwa sugerował, że potomkowie ofiar rzezi wołyńskiej w wykonaniu Ukraińców w latach 1943-1944 „muszą (jakoby) ważyć słowa”. Dlaczego? Można się tylko domyślać, że idzie o nienaruszalność nowego mitu o wspólnej, polsko-ukraińskiej walce „przeciwko rosyjskiemu imperializmowi”. Prokuratorski ton niepodzielnie króluje w stosunku do tych, którzy ośmieliliby się myśleć lub mówić inaczej niż nakazuje antyrosyjska poprawność: trzeba ich zdemaskować i wyeliminować. Litości nie będzie. W tym celu powoła się specjalne komisje sejmowe.

Tymczasem tzw. zachodnie media (my w tej sferze nie jesteśmy ani trochę „zachodem”) rozpisują się o interesach syna obecnego prezydenta USA „w niepodległej Ukrainie” i wychodzi na to, że bezwarunkowe wsparcie w tym konflikcie dla władz w Kijowie ze strony Stanów Zjednoczonych jest głównie uwarunkowane, jeśli nie tylko interesem rodziny Bidenów, to przynajmniej wielu innych przedstawicieli Partii Demokratycznej. Stąd tak wielki ich strach przed utratą władzy w najbliższych wyborach i potrzeba niszczenia głównego kontrkandydata z Partii Republikańskiej. Przypomnę, że dopóki rządził Donald Trump był on niepodzielnym idolem całego POPiSu. Teraz jest już zły, bo tak każą aktualni gestorzy nowych „mitów narodowych”.

Gdy nowe władze w USA ogłoszą kolejny reset z Rosją (jest on wysoce prawdopodobny, bo przecież to nie Rosja zagraża USA lecz Chiny wraz z całym antyamerykańskim Trzecim Światem), to nasza klasa polityczna będzie równie gorliwie bronić nowego mitu tak jak dziś prześciga się w rusofobii. Prokuratorski ton narracji historycznej nakaże demaskować tych, którzy pozbawili nas taniego węgla, ropy i gazu.

Jeśli będziemy zdolni do takich wolt, to wykażemy się dostateczną kompetencją dyplomatyczną (trzeba umieć być hipokrytą). Jeśli nie, to zostaniemy wykluczonym skansenem nieaktualnej polityki. Będzie przecież obowiązywać „prawda nowego etapu” relacji polsko-amerykańskich. Zapewne znajdzie nowych propagatorów. Wierzę w nasze europejskie kompetencje, bo w ten sposób udowodnimy, że jesteśmy wreszcie „prawdziwym zachodem”.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją