Brak obchodów 95 rocznicy Zamachu Majowego budzi wręcz uzasadniony niepokój. Dlaczego nasza cała klasa polityczna, dla której jest chyba bez wyjątku „twórców niepodległości”, „politycznym geniuszem” oraz kimś tam jeszcze, przegapiła taką rocznicę? Przecież ów zamach dał możliwość zdobycia władzy przez ich idola, rozpoczął okres rządów sanacyjnych, które są ? w świetle dzisiejszej poprawności ? niedoścignionym wzorcem dla Trzeciej RP albo dla całej naszej historii: we współczesnej propagandzie (zwanej popularnie „polityką historyczną”) dwudziestolecie międzywojenne ma wyłącznie wąsatą twarz Piłsudskiego. Jedyny okres demokratyczny, czyli lata 1919-1926, został wręcz wyrugowany z przeszłości, podobnie jak czterdzieści pięć lat Polski, zwanej dziś „komunistyczną” (lata 1944-1989). Dlaczego? Bo wszystkie siły polityczne, które miały legitymację demokratyczną w okresie międzywojennym, a do czasu zamachu stanu z 1926 r. legalnie sprawowały władzę, były niechętne, wręcz wrogo nastawione wobec Piłsudskiego i „chłopców Komendanta”, a ich postawa miała poparcie wyborców. Inaczej mówiąc: ówczesny wyborca, czyli „suweren”, zgodnie nie chciał rządów Piłsudskiego: on i jego pretorianie nigdy nie rządzili w państwie demokratycznym, bo byli mniejszościową i niereprezentatywną dla ówczesnego społeczeństwa, w sumie marginalną grupką, nie mającą nawet pełnego poparcia w ruchu socjalistycznym. Również przed zamachem majowym źródłem władzy Piłsudskiego były działania niemieckich okupantów i zwykła uzurpacja. Przypomnę znane, ale dziś przemilczane fakty dotyczące jego kariery politycznej:
- do Warszawy przywozi Piłsudskiego w dniu 10 listopada 1918 r. specjalny pociąg rządu niemieckiego (lokomotywa i jeden wagon) na wyraźne polecenie władz w Berlinie (jeszcze kajzerowskich), które dają mu polecenia i instrukcje chroniące interesy niemieckie; Piłsudski zobowiązuje się do nienaruszania stanu posiadania państwa pruskiego na ziemiach byłej Pierwszej Rzeczypospolitej (czyli „zaboru pruskiego”). Jego zwolennicy ? nieudolni ratując mu przysłowiowy tyłek ? twierdzą, że obiecał to wyłącznie ustnie a „niczego nie podpisywał” (co jest ponoć nieprawdą, bo w archiwach niemieckich istnieje dokument z tego okresu określający jego zobowiązania wobec wywiady niemieckiego),
- niemiecko-austriackie władze okupacyjne rękami Rady Regencyjnej mianują go od razu po przybyciu zwierzchnikiem (nadzorcą) szczątkowych formacji ochotniczych zwanych „Polnische Wermacht”, czyli nielicznymi oddziałami wojskowymi, wchodzącymi w skład armii niemieckiej będących pod dowództwem również niemieckim, które miały walczyć a przedtem walczyły przeciwko państwom Ententy (absurd polityczny),
- owa Rada Regencyjna po kilku dniach rozwiązuje się i przekazuje „w celu przekazania Rządowi Narodowemu” coś czego nie miała, czyli „władzę”, ale tylko po to, aby oddał ją temu rządowi (czyli był jej tylko przekaźnikiem ? deponentem),
- Piłsudski nie powołuje „rządu narodowego” (bo nikt w kraju nie uznawał jego „władzy”), za to z grupy swoich podwładnych tworzy coś co nazywa się do dziś „rządem Jędrzeja Moraczewskiego”, w którym mianuje sam siebie ministrem, a następnie sam siebie mianuje Tymczasowym Naczelnikiem Państwa „dekretem” tego rządu (kolejny absurd prawny),
- wybrany demokratycznie Sejm tworzy w 1919 r. organ pod nazwą „Naczelnik Państwa”, ale jest to stan przejściowy do czasu uchwalenia Konstytucji, która nie przewidywała od samego początku miejsca dla rządów Piłsudskiego: większość parlamentarna ledwo tolerowała jego obecność w życiu politycznym, był politykiem ? wbrew późniejszej propagandzie ? o raczej skromnej popularności, a premier pierwszego prawdziwego rządu naszego kraju ? Ignacy Paderewski ? bił go na tym polu na głowę.
- Piłsudski ustanawiał dla siebie i sam siebie mianował „Marszałkiem Polski”, stopień ten był w świetle ówczesnego prawa nielegalny, a trzeba przypomnieć, że wcześniejsze próby skłonienia Sejmu jako legalnej władzy do nadania mu tego stopnia lub tytułu, były jednoznacznie odrzucane,
- Piłsudski złożył w dniu 11 lub 12 sierpnia 1920 r. na ręce premiera Wincentego Witosa dymisję z obu pełnionych funkcji (Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego), dymisja ta została przyjęta (lecz nie ogłoszona), nie było podstaw do powtórnej nominacji, czyli do końca swoich „rządów” w 1922 r. odpadła również podstawa prawna jego obu funkcji, które sprawował już wyłącznie faktycznie. Władzy już nie miał żadnej, nie liczył się z nim ani rząd ani Sejm, a jego wyjazd z Warszawy w przeddzień Bitwy Warszawskiej głośno intepretowano jako ucieczkę na zlecenie bolszewików.
Wszystkie liczące się siły polityczne w tym czasie chciały (słusznie) wskazać Piłsudskiemu jego właściwe miejsce, czyli pozbyć się go z polityki (wysłać na emeryturę) i nikt nie chciał jego wpływu na rządy, wojskowi chcieli się pozbyć z armii kliki tzw. legionistów (którzy przez kilka lat awansowali od sierżanta lub porucznika do stopnia pułkownika lub nawet generała bez jakichkolwiek zasług oraz wiedzy), a nasi zachodni protektorzy, a zwłaszcza Paryż od samego początku oczekiwali jego dymisji i usunięcia z życia politycznego, gdyż był ostatnim bastionem wpływów niemieckich, a Polska miała być w niepodzielnym władaniu Francji.
Aby zdobyć po raz wtóry władzę, Piłsudski musiał wywołać wojnę domową, zbuntować część wojska, obalić legalną władzę, stać się zbrodniarzem stanu w dodatku z inspiracji brytyjskiej z ich wsparciem finansowym. I tak się też stało w dniach 12-13 maja 1926 r.
Doprawdy wspaniały wzorzec dla nie tylko całości klasy politycznej, która wciąż mówi o demokracji i praworządności, ale również dla całości społeczeństwa, które jest w stanie (co prawda z oporami) podporządkować się wyłącznie władzy mającej demokratyczną legitymację.
Oczywiście trzeba zadać pytanie, czy ustrój demokratyczny był w stanie wykreować bardziej kompletne rządy niż te, które najpierw sprawował sam Piłsudski po obaleniu legalnych władz, a później kontynuowała się sanacyjna klika? Odpowiedź jest tylko jedna: każdy rząd wyłoniony przez demokratyczne wybory Sejm mógł być lepszy dla rządów sanacyjnych, gdyż ową sanację tworzyli ludzie wyjątkowo niekompetentni. Tak naprawdę nie znali się na niczym: ani na administracji, ani na gospodarce, a nawet na wojsku. Była to przecież grupa relatywnie młodych, bez jakiegokolwiek doświadczenia publicznego socjalistów, zdemoralizowanych współpracą oraz łatwymi pieniędzmi płynącymi z rąk obcych wywiadów („brać nie kwitować” ? jak uczył ich Komendant). Ich programem politycznym było zniszczenie przeciwników politycznych i zatarcie kompromitujących śladów przeszłości („bić kurwy i złodziei” ? to był też program Komendanta). Ich wiedzę w sposób najbardziej obrazowy przedstawiała książka (później dwukrotnie ekranizowana) pod tytułem „Kariera Nikodema Dyzmy”. Co najważniejsze byli to ludzie, którzy ?nie wiedzieli, a nie wiedzą?. Zajmowali się głównie wyniszczaniem wrogów (rzeczywistych lub wyimaginowanych), a na formalne funkcje publiczne, które miały odpowiadać za merytoryczną część pracy administracyjnej lub państwowej, powoływano masowo nic nie znaczących figurantów. Najlepszym przykładem był prezydent Mościcki (?tyle znaczy, co Ignacy, bo Ignacy gówno znaczy? ? ówczesna anegdota). Ich rolą było „nicnierobienie” oraz dawanie zarobku rodzinom oraz znajomym „chłopców Komendanta” oraz prowadzenie ze sobą ciągłej wojny posuwając się również do skrytobójców (zamordowanie m.in. sekretarza Prezydenta Rady Ministrów (czyli Premiera) Stanisława Zaćwilichowskiego). Były to również rządy kreatur, którzy nie nadawali się do roli nie tylko ministrów, ale również pułkowników. Nie musieli robić czegokolwiek dla dobra obywateli, bo mieli ich w głębokiej pogardzie. Gdyby ówczesne rządy musiały zabiegać o demokratyczną legitymację, byłyby zmuszone zrobić coś dobrego dla wyborców. W końcu lepiej aby nas przekupywano niż okradano i zastraszano (mądrość ludowa).
Proponuję, aby nasza klasa polityczna poczekała jeszcze pięć lat i rok 2026 ogłosiła „Rokiem Piłsudskiego” organizując na jego część mszę, sympozja, defilady i akademie; powinien powstać w Warszawie wielka „kolumna zwycięstw” zwieńczona złotym pomnikiem Marszałka, który patrzeć będzie za nas z nieba. Od tej kolumny powinno odchodzić w sposób gwiaździsty pięć galerii we wszystkie strony świata, które będą miały za patronów najbardziej znanych polityków sanacyjnych. W sposób szczególny należy uczcić pomnikiem ostatniego premiera sanacyjnego ? generała Sławoja Składkowskiego za jego wielkie zasługi dla budowy sraczy, zwanych na jego cześć „sławojkami”. Oczywiście owa kolumna zwycięska powinna stanąć na miejscu Pałacu Kultury i Nauki, który do tego czasu oczywiście będzie już zburzony.
Czy nie przesadzał w ironii na temat naszych czasów? Czy po ogłoszeniu przez Sejm w 2018 r. Konfederacji Barskiej stawianej na równi z Konstytucją Trzeciego Maja i Powstaniem Kościuszkowskim stać nas również na jeszcze większe absurdy?
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych