Dopiero niedawno liderzy polskiej klasy politycznej w miarę zgodnie przedstawili doktrynę polityczną definiującą rolę Polski w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Jak dobrze rozumiem do najważniejszych założeń tej doktryny należy:
- Ukraina musi „pokonać Rosję militarnie” (wygrać wojnę),
- pokonana w tej wojnie Rosja ma być państwem tak osłabionym, że nie będzie przez wiele lat zagrażać państwom bałtyckim i Polsce (bo ponoć teraz zagraża i będzie zagrażać),
- najbardziej pożądanym wariantem byłby podział (rozpad) Rosji na mniejsze państwa, czyli powrót do tzw. prometeizmu, co oznacza w istocie likwidację jej państwowości („Związek Radziecki jakoby też się rozpadł”),
- powinien powstać polityczny lub prawny trwały związek między Polską a Ukrainą (w zależności od wariantu: konfederacja a nawet federacja), czyli powołanie nowego państwa, które tym samym wprowadzi tylnymi drzwiami Ukrainę do UE i NATO.
- z Rosją władze polskie nigdy nie będą rozmawiać: należy bowiem faktycznie zerwać stosunki dyplomatyczne (które już prawie zerwano), bo „ze zbrodniarzami się nie rozmawia”. Jednak dość selektywnie potępiamy utrzymywanie dialogu z Rosją: gdy robią to politycy europejscy, należy wyrażać publiczne oburzenie. Gdy rozmawia sekretarz obrony USA z rosyjskim odpowiednikiem, należy dyplomatycznie milczeć,
- mamy być liderem w mnożeniu sankcji w stosunku do Rosji niezależnie od kosztów, jakie za sobą pociągają, gdyż całość klasy politycznej jest przekonana o bezgranicznej gotowości naszego społeczeństwa do ponoszenia ofiar (będziemy zbierać chrust, cierpieć biedę, tracić oszczędności byleby tylko udało się zniszczyć Rosję). Najważniejsze, aby Rosja nieodwołalnie uznawała za swoich wrogów nie tylko państwa bałtyckie, ale i Polskę.
Prawdopodobnie cele tej doktryny nigdy nie zostaną zrealizowane a jej realizacja może pośrednio doprowadzić do najgłębszej od 1991 roku (pierwsze wolne wybory) przebudowy polskiej scenie politycznej, gdyż:
- Ukraina (niezależnie od tego, kto nią będzie rządzić) już przegrała tę wojnę w sensie ekonomicznym (wyniszczenie), społecznym (emigracja milionów ludzi) i cywilizacyjnym: odbudowa tego państwa prawdopodobnie nigdy już nie nastąpi lub potrwa wiele dziesięcioleci napotykając nie tylko barierę środków (kto to sfinansuje?), ale przede wszystkim ludzką – nie będzie komu zasiedlić zniszczonych terenów, chyba że nastąpi otwarcie na masową emigrację z Turcji i innych państw azjatyckich,
- Rosja z perspektywy tzw. zachodu w sensie politycznym oczywiście przegrała tę wojnę, lecz nie przegra jej militarnie, bo ma dużo większe zasoby mobilizacyjne niż Ukraina: obrona Ukrainy jest podtrzymywana przed dostawy uzbrojenia oraz bezpośrednie finansowanie przez USA i niektóre państwa zachodnie, jej obiektywną barierą są jednak ludzie, którzy będą chcieć dalej walczyć i ginąć. Ten „zasób” wyczerpuje się już na Ukrainie, a Rosja – mimo że jest osaczona politycznie i atakowana ekonomicznie przez państwa UE i NATO – nie uznaje się za stronę pokonaną i prowadzi wojnę na wyniszczenie, w której zapewnie wygra,
- rozpad Rosji nie nastąpił i prawdopodobnie nie nastąpi, przygnieceni sankcjami oligarchowie (zabrano im część zabawek) nie odsunęli Putina od władzy, sankcje -podobnie jak „polityka odstraszania” – okazały się w tym zakresie nieskuteczne: wbrew prognozom Rosja może prowadzić wojnę mimo ograniczenia eksportu surowców do państwo UE i USA,
- idea powstania polityczno-prawnego związku między Polską a Ukrainą została oficjalnie przemilczana w zachodnich stolicach, ale nieoficjalnie wiadomo, że nasi sojusznicy i partnerzy nie uznają tego nowego państwa. Najważniejsze, że nie będzie ono członkiem UE i NATO, a nasze wejście do tej federacji może być uznane za utratę członkostwa w tych organach lub paktach. Najważniejsze jest to, że brak jest jakiegokolwiek odzewu w tej sprawie ze strony Kijowa, co powinno dać wielu do myślenia. Obecne władze tego państwa dążą do umiędzynarodowienia tej wojny, a przede wszystkim wciągnięcia w nią Polski (czego nie ukrywano w oficjalnych enuncjacjach). Gdy uda się ten plan (wciąż jest to możliwe) utoniemy wraz z Ukrainą w chaosie i zniszczeniach wojny, która przestanie być z perspektywy NATO „wojną obronną”,
- rozmowy polityczne między Rosją a Ukrainą prędzej czy później zostaną wznowione. W języku „światowego przywództwa” już pojawiły się jasne sygnały, że owo „przywództwo” nie będzie (jakoby) wpływać na wynik tych rozmów (wierzymy, bo musimy). Zawieszenie broni lub pokój będzie zawarty jeszcze przed zimą pod egidą państw starej Europy oraz USA, ale my nie będziemy brać udziału w tym procesie – z własnej woli. W najlepszym razie będziemy nic nie znaczącym obserwatorem, który zostanie poinformowany o wyniku uzgodnień,
- zubożenie, drożyzna oraz braki w dostawach gazu i węgla doprowadzą do głębokiej zmiany świadomości politycznej większości wyborców, którzy niedługo będą oddawać swoje głosy nie tylko w wyborach do Sejmu i Senatu ale również w samorządach. Ten, kto zna charakterystyczne dla Polaków postawy, może zasadnie prognozować, że jesteśmy zdolni do entuzjazmu i egzaltacji oraz wyrzeczeń, tyle tylko, że dość szybko potrafimy zmienić zdanie i przyjąć postawy wręcz przeciwstawne.
Konkluzje powyższych rozważań są dość proste: powyższa doktryna jest błędna nie tylko z punktu widzenia interesów całości klasy politycznej, którą doprowadzi do jej katastrofy, lecz również z perspektywy interesów obywateli.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych