Przed kilkunastu laty (chyba w 2004 roku) napisałem tekst dotyczący naszego podporządkowania niemieckim (wtedy już nazywane były „europejskimi”) interesom, kpiąc z niepodległościowej tromtadracji, rażąco kontrastującej z codzienną uległością wobec Zachodu, a zwłaszcza z podporządkowaniem naszemu „strategicznemu sojusznikowi”, który nawet potrafił skutecznie „zalecić” zmiany personalnie na najwyższych stanowiskach w naszej (należącej do Zachodu) Ojczyźnie. Przypomnę, że rządziła wówczas tzw. postkomunistyczna lewica, która prześcigała się z byłą „antykomunistyczną opozycją” w spełnianiu zachcianek naszych protektorów. Znów przypomnę, że rękami tych polityków likwidowano również kolejne działy gospodarki („Balcerowicz wiecznie żywy”), bo stanowiłyby konkurencję dla zachodnich koncernów. Sformułowałem wówczas tezę, że my, Polacy jesteśmy w stanie nazwać „niepodległością” każdy stan podporządkowania dowolnemu protektorowi. Z jednym wszak wyjątkiem: Rosji. Ów tekst (mimo że powstał na zamówienie) przeleżał się w redakcji a potem ukazał się tylko w niszowym periodyku, które już bardzo dawno temu zmiotły z rynku tzw. „wolne media”.
Minęło ponad dwadzieścia lat i problem nie uległ „przedawnieniu”: wręcz odwrotnie jest jeszcze bardziej aktualny: w naszym wojsku rządzi jakieś „NATO”, które władzom polskim ponoć „wyznacza zadania”, łącznie z potencjalnym wysłaniem na „Front Wschodni”. Jesteśmy „sługami narodu ukraińskiego” i oddajemy za darmo swój majątek obcemu państwu oraz niszczymy polskie rolnictwo w interesie kilku „ukraińskich” koncernów zbożowych. O Zielonym Ładzie i jego niszczycielskim wpływie na nasze życie nie będę wspominać: drożyzna oraz narzucone nam zbędne wydatki a także utrata miejsc pracy w „wysokoemisyjnych branżach gospodarki” będą nam przypominać o tym nieszczęściu przez następne dziesięciolecia. Szaleństwo związane z tzw. zero emisyjnością jest już stanem nieuleczalnym w Starej Europie. Narzucanie tego wymogu jest tylko po to, abyśmy utracili resztki konkurencyjności. A my, jak przysłowiowe stado baranów podporządkowujemy się tym zabójczym absurdom. Na marginesie pragnę dodać, że Pani Greta Thunberg, będąca wielkim europejskim autorytetem dla wszystkich obrońców naszej planety przed „cywilizacją zachodnią”, została po cichu wycofana z obiegu medialnego. Dlaczego? Nie wiadomo, ale niedawno ponoć potępiła ludobójstwo w Gazie w wykonaniu wojsk izraelskich, a tego przecież nie wolno mówić. Być może jest to tylko zbieg okoliczności, bo przecież „wolnym mediom” wolno detronizować wykreowanych wcześniej celebrytów.
Do jesieni tego roku będzie trwała nagonka na wszystkich, którzy nie powtarzają oficjalnej propagandy na temat Rosji. Będą uznani za „ruskich agentów”. Po wyborach w USA, gdy wygra Donald Trump, nastąpi kolejny reset i dzisiejsi pogromcy rosyjskich wpływów będą gorliwie głosić nowe prawdy medialne. I będzie to dobitnym przykładem przynależności do „wolnego świata”, bo w tej przestrzeni można, a nawet trzeba zmieniać zdanie, gdy oczekuje tego „światowe przywództwo”. Wówczas również tzw. społeczność międzynarodowa gorliwie poprze najnowsze objawienia polityczne.
Czy ten „Kundlizm” (kiedyś wymyślono to pojęcie i warto go używać, bo bardzo pasuje do czasu dzisiejszego) nie powinien wywołać zawstydzenia? Ależ skąd: wysługiwanie się obcym (byle byli z „Zachodu”) ma u nas bardzo długą i bogatą tradycję, a owi słudzy uświetnieni są na wielu pomnikach, w nazwach placów i ulic.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych