Jak zwykle nie sprawdzają się wojenne prognozy: wciąż nie ma „agresji rosyjskiej na Ukrainę” i zresztą nic takiego nie miało nastąpić, o czym nie raz pisałem (taka nasza świecka tradycja), ale to przecież nie ma żadnego znaczenia. „Wolne media” są przecież tylko biznesem, który nie będzie strzelał goli swoim zleceniodawcom, którzy sporo zainwestowali w propagandę wojenną. Więcej: obecnie słyszymy, że trzeba „konsekwentnie zwalczać” wszelkie wypowiedzi sprzeczne z celami inwestorów na tym rynku, czyli tzw. rosyjską propagandą. Bo każdy, kto tylko puka się w czoło słuchając tokujących w każdym „wolnym medium” geostrategów, jest „rosyjskim trollem”, „agenturą wpływu” i trzeba mu szybko zamknąć usta, bo psuję ważne przedsięwzięcie biznesowe. Co jest jego istotą? Oczywiście jak zawsze ogłupianie łatwowiernych Polaków, którzy mają „poglądy stadne”: to, co zgodnie powie TVN i TVP (a takich poglądów jest więcej niż mniej), jest „obowiązującą prawdą” i wszyscy od lewa do prawa zgodnie powtarzają te „prawdy”. Przecież gdy dwie najważniejsze wyrocznie ogłosiły, że np. „Putin jest imperialistą” i tylko „czyha na niepodległość Ukrainy”, zapewne chcąc wzbogacić się na panującej w tym kraju biedzie i bałaganie, to wszyscy: od dziennikarzy, poprzez „ekspertów”, do tzw. zwykłych ludzi będą w to wierzyć i zawzięcie zwalczać wszelkich heretyków. Niestety taka jest nasza zbiorowa kondycja intelektualna: u nas nie ma miejsca na jakąkolwiek oryginalność myśli, na nie nowe poglądy i też jakąkolwiek niepoprawność. III RP jest „światem inżyniera Mamonia”, któremu – jak wiemy podobają się tylko te piosenki, które on zna. Na mamoniowatości Polaków korzystają różni inwestorzy, którzy od lat na tym zarabiają duże pieniądze. Więc inwestują raczej niewielkie środki w straszenie naszej klasy politycznej i obywateli, my oczywiście posłusznie boimy się i „płacimy za nasze bezpieczeństwo”, bo przecież „wolność nie ma ceny”. Kupujemy zbędne żelastwo, które mas nas (jakoby) bronić przed wyimaginowanym zagrożeniem, oddajemy za półdarmo aktywa (majątek przestraszonego ma dużo niższą wartość niż majątek odważnego – jedna z bardziej oczywistych prawd ekonomicznych), a przede wszystkim wpuszczamy na nasze terytorium obce wojska, które mają nas (jakoby) bronić przed wyimaginowaną agresją, a w rzeczywistości zagrażają naszej suwerenności. Następnym etapem będzie prawdopodobnie wysłanie na Polskie „dzikie pola NATO” wojsk niemieckich, które oczywiście przez przypadek będą stacjonować wyłącznie na polskich ziemiach należących do 1939 roku do III Rzeszy. Ktoś powie: to niemożliwe, bo się na to nie zgodzimy. A czy zapytał nas kto o zdanie gdy wkroczyły na nasze terytorium wojska innych państw, które nie podlegają naszej jurysdykcji? Przecież mogą tu zostać zajmując trwale część polskich terenów pod pozorem „udziału w manewrach”. W końcu wojska rosyjskie ostatnio nie zajęły Białorusi, tylko uczestniczyły we wspólnych manewrach.
Już nawet wiemy w jaki sposób wojenni propagandyści będą chcieli przykryć swoje wpadki, bo i tym razem wojny nie będzie. Zapewne ogłoszą, że tę wojnę (której nie było) wygrała… Ameryka. Jak tę „prawdę” zgodnie ogłosi TVN i TVP wszyscy nasi obywatele będą się czuli uczestnikami „zwycięstwa Zachodu” a politycy z wdzięcznością zwolnią z podatku kolejnego „amerykańskiego inwestora”. Tu jednak się już zagalopowałem: nie mają z czego zwalniać, bo oni już sobie załatwili to wcześniej.
Niestety staczamy się do roli podrzędnego, „latynoskiego państwa”, które musi cieszyć się z upokorzeń fundowanych mu przez strategicznego protektora. Okazuje się, że obce wojska mogą w dowolnej chwili wkroczyć na nasze terytorium, tworząc tu swoje bazy, mimo że nikt, nawet najbardziej zdeterminowany propagandysta, nie posunie się tak daleko aby pleść bzdury o „groźbie rosyjskiej inwazji na Polskę”. Przez chwilę puśćmy wodze fantazji i zastanówmy się po co mieliby tu wkraczać. Rozumiemy cel wkraczania wojsk amerykańskich: w końcu „administracja amerykańska” jest tylko firmą usługową, która stoi od zawsze po stronie interesów jakiejś oligarchii (tzw. amerykańskiego koncernu), który chce zarabiać na koszt miejscowego społeczeństwa: jeden ma otrzymać koncesje na nadawanie programów telewizyjnych, drugi ma nie płacić podatku od swoich wyrobów, trzeci oczekuje eliminacji miejscowych konkurentów. A na straży „wolnego świata” stoją jacyś „marines”, którzy obronią jego interesów. Nie ma w Polsce rosyjskich firm, których mogłyby bronić wojska rosyjskie. Przecież nawet domorośli geostratedzy nie będą nam wciskać, że celem „rosyjskiej agresji” jest ochrona interesów np. Biedronki, która ich zdaniem jest „ekspozyturą interesów Kremla”. Może nie doceniam inwencji owych geostrategów, ale sądzę, że znają jakieś granice w opowiadaniu antyrosyjskich bzdur. Nie należymy do tzw. ruskiego miru i nikt nas w nim nie chcę. Nie prowadzimy samodzielnej polityki, nie mamy polskich firm, które „w wyniku rosyjskiej agresji” mogłyby wpaść w ich ręce, bo przecież tych prawdziwie zachodnich na pewno nie ruszą.
Propagandyści wojenni nie mogą przeżyć, że ów prawdziwy zachód „robi interesy z Putinem” a my się tym brzydzimy. Nam tego nie wolno robić, bo tym samym „dozbrajalibyśmy jego wojsko”, które tylko czyhają na naszą cnotę. Ktoś kiedyś słusznie stwierdził, że mamy mentalność nędzarzy, którzy uparcie chcą nimi być nawet wtedy, gdy „starcza do pierwszego” a nawet trochę dłużej. Gdyby jakaś część klasy politycznej przejmowała się interesem Polski i Polaków, to na wyprzódki wsparłaby robienie tych interesów, gromadziłaby pieniądze, za które kupić można wszystko: i wolność i bezpieczeństwo. Co najważniejsze, za pieniądze można kupić przyjaciół, przekupić wrogów i wyrzucić nieproszonych gości. Ale trzeba umieć być kimś więcej niż zahukanym nędzarzem, którego można przestraszyć lub kupić za małe pieniądze.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych