Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: przegrane wojny minionego trzydziestopięciolecia – z odrobiną ironii

W tym roku mija trzydziestopięciolecie „odzyskania niepodległości przez Polskę”. Symbolem tej daty są zarówno zwycięskie wybory „demokratycznej opozycji” do Sejmu i pierwszy raz do Senatu w dniu 4 czerwca 1989 roku oraz powołanie „pierwszego niekomunistycznego rządu” pod premierostwem Tadeusza Mazowieckiego. Przez następne trzydzieści pięć lat upajaliśmy się niepodległością, „przynależnością do Zachodu”, a następnie przystąpieniem do NATO oraz Unii Europejskiej, walczyliśmy dzielnie z pandemią, a ostatnio – mimo nieudanej próby połączenia naszego kraju z „Walczącą Ukrainą” – równie dzielnie walczymy (rękoma Ukraińców) z „rosyjską agresją” i tylko patrzeć jak padnie ów „słoń na glinianych nogach”. Według oficjalnych zapowiedzi jednak „żyjemy w czasie przedwojennym”, bo Rosja (pokonana przez Zjednoczony Zachód) niedługo nas zaatakuje, a gdyby tego nie chciała, to ponoć my wyślemy wojska na Ukrainę.

Na razie trwa okres pokoju, który (jakoby) charakteryzował również całe minione trzydziestopięciolecie. Czy aby na pewno? Obowiązująca amnezja (tak się dziś nazywa cenzura) nakazuje milczeć na temat trwających przez cały ten czas wojen: nasi żołnierze przez istotną część tego okresu bezpośrednio uczestniczyli w wojnach stojąc po stronie atakujących. Przypomnę tylko nieśmiało (nie wolno o tym mówić), że dopiero przed kilku laty skończyła się dwudziestoletnia agresja na Afganistan, w której po stronie pokonanych brały wcześniej udział nasze wojska. Czynnie uczestniczyliśmy również w eskapadzie na Irak wkraczając zbrojnie na jego ziemie. Ta druga wojna rozpoczęła się przed prawie ćwierć wiekiem, przy czym my posłusznie dołączyliśmy do niej trochę później. Wynik tej wojny był analogiczny do Afganistanu.

Ciekawe, czy ktoś poda oficjalnie ilość naszych rodaków, którzy zostali zabici, ranni i zaginieni w tych wojnach oraz przede wszystkim nasze sukcesy: ilu to Afgańczyków i Irakijczyków zginęło w obronie swoich ziem, czyli jaki był bilans naszych „misji pokojowych” w tych wojnach? Ciekawe również ile musiał zapłacić za nie polski podatnik?

Tu pewna refleksja historyczna: w przeszłości nasi protektorzy wysyłali polskich żołnierzy na egzotyczne wojny. Było to (a jakże) w czasie gdy należeliśmy do wcześniejszej wersji Unii Europejskiej pod nazwą Wielkiego Cesarstwa, a jej iście zachodni władca (Napoleon Bonaparte – Korsykanin z pochodzenia) wysłał tzw. Legie Nadwiślańską aby walczyła po stronie francuskiego agresora w wojnie z Hiszpanią. Jak się można domyślać, również tamta wojna skończyła się klęską agresorów. Na marginesie można złośliwie zaproponować, aby – nawiązać do tej tradycji – i w przyszłości nazywać nasze wojska wysyłane w „misjach pokojowych” przez Zjednoczony Zachód (np. przeciwko Rosji) jako „Legi Nadwiślańską” a naszą państwowość, zredukowaną w wyniku dalszej pogłębionej integracji Unii Europejskiej, można by nazwać „Księstwem Warszawskim”, nawiązując do najlepszych a w zasadzie jedynych tradycji naszej bezspornej „przynależności do Zachodu” – proszę jednak potraktować te propozycję jako całkowicie niefortunną.

Wracając do minionego trzydziestolecia: wcześniej Zjednoczony Zachód napadał na Jugosławię, bombardował jej miasta a zwłaszcza infrastrukturę energetyczną. Były to jednak „bombardowania humanitarne”, „pokojowe”, będące czymś całkowicie przeciwstawnym do bombardowań w wykonaniu wojsk rosyjskich w ciągu ostatnich dwóch lat. Na pocieszenie mogę tylko dodać, że w tej wojnie nie walczymy po stronie agresora, ale za to gromiliśmy słowem obrońców i cieszyliśmy się (oficjalnie) ze zniszczenia Jugosławii, a zwłaszcza powstania na jej gruzach nowego prozachodniego państwa muzułmańskiego (Bośni).

Czy gdy będziemy obchodzić czterdziestolecie odzyskania niepodległości zakończy się już „stan przedwojenny” i będziemy dzielnie walczyć na FRONCIE WSCHODNIM? Może w ten sposób odkupiliśmy historyczny błąd z lat 1941-1945, gdy brakowało nas na tym froncie, a przecież u boku wojsk niemieckich, walczących „w obronie Europy z bolszewizmem”, byli nie tylko Słowacy, Węgrzy, Rumuni, Łotysze i Ukraińcy, lecz również Francuzi, Belgowie, Włosi oraz Hiszpanie. Aż strach przypomnieć, że blisko 400 tys. umundurowanych Polaków walczyła po „złej stronie”, czyli znalazło się po wschodniej (a nie zachodniej) stronie FRONTU WSCHODNIEGO wspierając „krwawe hordy Stalina” i o zgrozo zaliczyło w tamtej wojnie spore sukcesy np. zdobyło m.in. Kolbeg i Danzing, który „komuniści odebrali prawowitym właścicielom” i przyłączyli do PeeReLu pod nazwami: Kołobrzeg i Gdańsk. Ze smutkiem muszę również przyznać, że owe wojska, wbrew naszej tradycji, uczestniczyły w wygranych a nie przegranej wojnie. Za szczególnie bolesny i godny potępienia należy uznać udział etnicznych Polaków w walkach z wojskami ukraińskimi i łotewskimi, które wówczas bohatersko walczyły z bolszewicką nawałą u boku Wermahtu i Waffen SS.

Musimy wierzyć, że gdy skończy się okres przedwojenny, że tym razem będziemy walczyć po dobrej stronie i opatrzność będzie błogosławić naszemu orężowi i – wbrew złej tradycji – Front Wschodni będzie przesuwał się na Wschód, a nie – tak jak w latach 1941-1945 – na zachód. Ziści się być może wizja popularnych w Internecie „geostrategów” i wykorzystamy historyczną szansę wypchnięcia Rosji poza „Bramą Smoleńską”, zajmiemy Moskwę (jak 1812) roku na czele Zjednoczonego Zachodu w wersji dwudziestopierwszowiecznej, Czy finał nowej wyprawy na Moskwę będzie ten sam co wtedy?

Dość już ironii, nie będę dalej pastwił się nad naszym „zagubieniem”, niebezpiecznie przerysowując oficjalny obraz naszej przeszłości i teraźniejszości. Jestem ostrożnym optymistą: wojny minionego trzydziestopięciolecia nie muszą jednak zakończyć się naszą klęską. 

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją