Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: przyczyny katastrofy, która nastąpiła po dniu 22 czerwca 1941 roku

W piśmiennictwie zagranicznym, w tym również przetłumaczonym na język polski, istnieją już setki wartościowych opracowań opisujących katastrofę Armii Czerwonej (wtedy jeszcze nazywała się formalnie RKKA – Raboczo-Krestjańska Krasnaja Armia) oraz państwa sowieckiego, która nastąpiła w wyniku ataku wojsk niemieckich oraz ich sojuszników w tej dacie. Nomen omen najciekawsze są pracę części historyków i publicystów rosyjskich, przedstawiających z wręcz masochistyczną dosłownością obraz tej katastrofy, która była również – jeśli nie bardziej kompromitująca niż dwie poprzednie przegrane wojny z Niemcami: z września 1939 roku (nasza klęska) oraz francusko-angielsko-belgijsko-holendersko-duńska z późnej wiosny 1940 roku. Obrazy z tej makabry są bardzo pouczające: jeśli żołnierze, w tym dowódcy nie chcą walczyć, nie chcą umierać w walce nawet wtedy gdy są zabijani przez ich przeciwnika, to nasycenie ich armii sprzętem i poziom nowoczesności ich uzbrojenia nie ma żadnego znaczenia. Żołnierze i istotna część dowódców Armii Czerwonej, podobnie jak rok wcześniej większość armii tzw. państw zachodnich, nie chcieli ginąć; masowo i w istotnej części dobrowolnie szli do niewoli, porzucali często nowocześniejszą od niemieckiej broń, która mogłaby zadać śmierć i rany najeźdźcom. Ale przysłowiowy karabin sam nie strzela. Tu pewna dygresja o naszym bezskutecznym oporze Polskiego wojska w roku 1939: w naszej świadomości dominuje legenda o bohaterskiej obronie żołnierzy, poświęceniu dowódców a przyczynami klęski były (jakoby):

  • miażdżąca przewaga liczebna najeźdźcy (nieprawda),
  • brak dostatecznej ilości nowoczesnego uzbrojenia (dla celów obronnych ilość i jakość broni defensywnej była wystarczająca)
  • brak motoryzacji wojska (to prawda, ale atakujące wojska niemieckie posługiwały się wręcz głównie trakcją konną)
  • zdradziecki atak („nóż w plecy”) w dniu 17 czerwca 1939 r. w wykonaniu Armii Czerwonej, ale zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza a przede wszystkim postawą przytłaczającej większości żołnierzy i dowódców polskich „z sowietami nie walczyliśmy”; więc nikt nas tu nie pokonał – podobnie jak rok później Francuzi, a po dwóch latach czerwonoarmiści – żołnierze polscy nie walczyli z RKKA, choć było kilka nie mających znaczenia militarnego wyjątków.

Skrzętnie pomijane są w naszej historiografii przypadki dezercji polskich dowódców w 1939 roku, którzy pozostawiali swoich podwładnych, samowolnie porzucali stanowiska dowodzenia oraz ucieczki z wojska żołnierzy nie będących etnicznymi Polakami a przede wszystkim brak umiejętności dowodzenia dowódców na wyższych szczeblach, poczynając od „Naczelnego Wodza” który, prawdopodobnie jak większość dowódców szczebla armijnego i dywizyjnego, nie miał jakichkolwiek kwalifikacji do tej roli. Najbardziej dosadnie scharakreryzował dowódców wyznaczonych przez Piłsudskiego reprezentatywny członek tamtego reżimu 1) „(…) żadnej ekipy Marszałek (Piłsudski) nie pozostawił (….) generałowie z zawodów cywilnych okazali się wojskowymi partaczami (podkreślenie W.M), a samo wojsko – jak dzisiaj wiemy – zostawił Marszałek w stanie rozkładu[1]”.

Widzimy tu wiele analogii między naszą klęską roku 1939 a katastrofą wojskową (i nie tylko wojskową) państwa sowieckiego w 1941 roku: w obu armiach dowodzenie na wyższych szczeblach było na poziomie partactwa; gdyby wodzowie znali swój fach, okopaliby swoje wojska rozpoczynając wyniszczającą wojnę pozycyjną korzystając garściami z ogólnie dostępnych doświadczeń poprzedniej wojny. Uporczywa obrona doprowadziła do szybkiego wykrwawienia najeźdźców nie dopuszczając do wojny błyskawicznej, która od początku byłaby już wojną na wyczerpanie: w przypadku Polski linią obrony mogły być zlokalizowane na linii niektórych rzek a zwłaszcza Wisły. Podobnie w przypadku Armii Czerwonej: aktywna obrona nabytków terytorialnych lat 1939-1940 nie tylko nie miała szans powodzenia, ale również sensu: na „starej granicy” z sierpnia 1939 r., która stanowiła wtedy zachodnią granicę z m.in. Polską, Litwą i Łotwą, gdzie istniały nie tylko budowane przez lata umocnienia, lecz również układ przeszkód naturalnych sprzyjających działaniom defensywnym.

Stalin i jego otoczenie, w większości wrogo nastawione do kadr dowodzących Armii Czerwonej (obawa przed wojskowym zamachem stanu – który notabene zdarzył się wcześniej w Polsce), był w 1941 roku niekompetentnym wodzem, podobnie jak nasz „Wódz Naczelny”: pierwszy kształcił się na kapłana, drugi chciał zostać malarzem. Co ich łączyło oprócz rażącego braku przygotowania do pełnienia roli dowodzących w czasie wojny? Było coś jeszcze: w młodości byli lewackimi bojówkarzami, walczyli z tym samym „carskim reżimem”, który za niemieckie pieniądze udało się (innym) ostatecznie pokonać. Napadanie na banki i morderstwa polityczne nie są, oględnie mówiąc, najlepszą szkołą dla przyszłych dowódców wojskowych. Było to w sposób rażący widoczne dziewiętnaście lat wcześniej, gdy inny bojówkarz poprowadził jedyną w swojej wodzowskiej karierze kampanię ofensywną zwaną „Wyprawą Kijowską”, która była przykładem skrajnej niekompetencji dowódczej; nikt nie chce przypomnieć oczywistego faktu, że Wojsko Polskie biorące udział w tej wyprawie miało pod każdym względem przewagę militarną i liczebną nad zwycięskimi wtedy armiami bolszewickimi. Poziom niekompetencji Piłsudskiego jako „naczelnego wodza” w okresie od czerwca do sierpnia 1920 r. jest znany, choć zagłuszony przez piłsudczykowską i postpiłsudczykowską propagandę. Piłsudski nie wykonywał wówczas nawet dość elementarnych funkcji dowódczych, „stracił ducha”, czyli nie miał podstawowej kompetencji dowódczej, zajmował się tylko obroną swojej funkcji a w końcu podał się do dymisji. Kto więc wygrał tamtą wojnę? Dowódcy i oficerowie, którzy jeszcze pod tamtą „wyprawą” służyli w armiach z prawdziwego zdarzenia, a przede wszystkim w armii rosyjskiej i austriackiej. Oni nadawali się do tej roli, umieli wydawać i egzekwować rozkazy i posyłać żołnierzy na śmierć po to, aby zwyciężyć. Przecież powinniśmy pamiętać jedną z najważniejszych mądrości, która powinna rządzić w czasie wojny: trzeba mieć odwagę poświęcać życie żołnierzy nie po to, aby oni zginęli, ale po to aby inni mogli żyć.

Los oszczędził Piłsudskiemu upokorzenia jakim byłaby dla niego wojna roku 1939. Niektórzy twierdzą, że kampania ta trwałaby dużo krócej, bo „owsiane wojsko”, które konserwował Piłsudski, doczekało tej wojny, która była dlań kompletną katastrofą. Niektórzy twierdzą, że wojny tej nie byłoby w ogóle, bo Piłsudski i jego partacze, powiązani w młodości i wykreowani przez wywiad austriacki a potem niemiecki, poddaliby się szybko byłemu protektorowi, a potem zmarnowaliby setki tysięcy (może milion) polskich żołnierzy walcząc u boku Wermachtu i SS z „odwiecznym wrogiem” czyli państwem bolszewickim : nasze wojsko z tej kampanii nie wróciłoby nigdy.

Dobrze się stało, że nie było nas po niemieckiej stronie w 1941 roku: gdyby Piłsudski pożył tylko cztery lata dłużej w czasie drugiej z wielkich wojen znów bylibyśmy po stronie przegranych państw niemieckich.

 

[1] M. Łubieński, Refleksje i reminiscencje, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2012, Przypomnę, że książka ta napisana jest przez piłsudczyka, szefa gabinetu ministra Józefa Becka, stanowiąc zbiór spisanych przez ich autora przemyśleń, które pierwotnie nie były przeznaczone do publikacji.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją