Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: rasowa „wymiana narodu”?

Jeden z dziennikarzy trochę zaskoczył mnie pytaniem o mój pogląd na temat koncepcji „częściowej wymiany narodu”, o którą podejrzewa on całość polskiej klasy politycznej lub przynajmniej jej istotna część. Jej istotą jest wymuszenie – poprzez ciągłe straszenie wojną, drożyznę i regres gospodarczy – trzeciej wielkiej fali emigracji zarobkowej z naszego kraju, zwłaszcza młodego pokolenia, i osiedlenie na stała w Polsce kilku milionów emigrantów z Ukrainy, który mają się stać w nieodległej perspektywie również klientelą polityczną i potencjalnymi wyborcami. „Plan” ten jest wręcz z grubsza trzyma się kupy, bo zwłaszcza młode pokolenie chyba w większości ma już po dziurki w nosie wojny PiSu z POPiSem i wojennych wyrzeczeń. W istotnej części straciło już wiarę w sens ułożenia sobie życia „w tym kraju”, a sposób potraktowania młodych kredytobiorców, których poświęcono na ołtarzu walki z inflacją „metodami polityki pieniężnej” (czyli „zarżnąć ekonomicznie kredytobiorców”), podziałał na nich odstraszająco. Po aferze tzw. kredytów frankowych kolejne pokolenie kredytobiorców („dzieci frankowiczów”) nie wierzyło, że ktoś może chcieć powtórzyć jeszcze raz taki pogrom. A jednak się tak stało przy zgodnym aplauzie (prawie) wszystkich mediów i ekspertów. Kolejne pokolenie młodych rodzin w osłupieniu słuchało medialnych komentatorów, że drastyczne zwiększenie rat kredytów spowoduje, że „zadłużeni nie pójdą do restauracji, nie wyjadą na wakacje i tą drogą zimniejszy się inflacja” (jeśli ktoś nie wierzy, niech posłucha wypowiedzi osoby zaproszonej do Debaty Dnia w Polsacie). Dla zadłużonych wniosek był tylko jeden: trzeba stąd możliwie najszybciej wyjechać i nigdy nie wracać, bo „ten system” jest wrogi wobec każdego nowego pokolenia, „rządzi mafia banksterów” oraz „zmowa polityków przeciwko obywatelom”. Drastyczne podwyżki kosztów utrzymania, inflacja i utrata perspektyw na własne mieszkanie są już faktem a władza toleruje wykup nowych lokali mieszkalnych przez fundusze zagraniczne oraz przez … imigrantów.

I tu się koło zamyka: ponoć ma nastąpić przynajmniej częściowa „wymiana narodu”, lecz nie jest to tylko efekt uboczny „polityki wschodniej”, lecz ponoć świadome realizowany plan. Tu ma zostać głównie pokolenie 45 plus, a zwłaszcza emeryci i renciści jako tzw. twardy elektorat, a w ciągu dziesięciu lat nastąpi rewolucja etniczna w pokoleniu do 45 lat, urodzi się kilka milionów dzieci imigrantów. Nie będą mogli wrócić do swojego kraju, bo temu „światowe przywództwo” obiecało wielokrotnie, że tu wojna ma trwać „bardzo długo” i można kolejnymi falami emigracji ukraińskiej zasiedlić nie tylko Wrocław czy Rzeszów, lecz również mniejsze miasta (nie tylko Polskie). Przez ostatnie setki lat nie było takiego precedensu: żaden duży kraj (za czasów radzieckich Ukraina liczyła 55 mln mieszkańców) nie zgodził się na taki scenariusz. W przeszłości wojny kończyły się, gdy zaczęło brakować broni jednej ze stron, a rządzący – kierują się dobrem swoich obywateli – chcieli im ograniczyć cierpień i uniknąć konieczności masowej ucieczki. Teraz jest inaczej: Zjednoczony Zachód wziął na siebie nie tylko koszt tej wojny, lecz również utrzymywanie struktur państwowych Ukrainy i nie dopuści do powstania emigracyjnego rządu. Struktury tego państwa mają trwać tak długo, aż zabraknie chętnych do walki z Rosją (oficjalnym celem jest co prawda wykrwawienie Rosji), ale znacznie wcześniej zakończy swoją historycznie koncepcja „Wielkiej Ukrainy”, której twórcą był … Związek Radziecki.

A my mamy stać się państwem ukraińsko-polskim. Optymiści twierdzą, że imigranci ulegną szybkiej asymilacji. Może nauczą się języka, ale zachowają odrębną świadomość narodową i mogą utworzyć własne organizacje a nawet partie, które zmienią naszą mapę polityczną. Znajdą się pieniądze czyjeś, aby sfinansować ich organizacje pozarządowe (czyli finansowane przez rządy innych państw), aby były w opozycji do Polski i Polaków (czyli pielęgnowały „swoje tradycje”). Są nawet tacy, którzy twierdzą, że zostaną zniesione granice między Polską a Ukrainą, czyli powołana zostanie swoista konfederacja (z państwem prowadzącym wojnę), czyli jako „jagiellońska” koncepcja nowej Rzeczypospolitej „obojga narodów”.

Ale to tylko fantazje, które jednak – w przypadku realizacji – mogą przynieść określone skutki społeczne i demograficzne.

Sądzę, że koncepcja z 1945 roku stworzenia Polski jako państwa jednolitego narodowo ma głęboki sens. Dała nam (jako nigdy w historii) ponad siedemdziesiąt lat pokoju. Nie warto jej burzyć.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją