Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: w zachodnich doktrynach ekonomicznych jesteśmy kolonią skazaną na biedę

W piśmiennictwie ekonomicznym głównego nurtu dominują (niepodzielnie) wyznawcy obcych, głównie anglosaskich doktryn: „monetaryści”, „neoliberałowie”, rzadziej „keynesiści” itp. obowiązuje naśladownictwo, lecz jak już powtarzać, to tylko „poglądy z najwyższej półki”. W końcu owe doktryny powstały w państwach, które osiągnęły sukces, zaliczają się do bogatego, „pierwszego świata”, do którego powinny należeć. I ponoć tak też się stanie: trzeba tylko poznać recepty zapewniające bogactwo i rozwój, potem ściśle przestrzegać ich podczas wdrażania i tylko patrzeć jak „doganiamy najbardziej rozwinięte kraje”, czyli Grecję a nawet Portugalię. Przecież istnieje tylko jedna sprawdzona droga do zachodniego dobrobytu, nowoczesności i „prawdziwego kapitalizmu”, trzeba tylko:

  • w pełni zliberalizować rynek i zapewnić swobodny dostęp do niego „zachodnich inwestorów”, wyniszczyć miejscową konkurencję, bo jest przecież „przestarzała” oraz „nieopłacalna”,
  • sprywatyzować wszystko co się da, a zwłaszcza jak najszybciej zlikwidować sektor publiczny w gospodarce; jeśli nie znajdzie się nań kupiec, trzeba go zniszczyć,
  • podatki muszą być niskie i proste, zwłaszcza dla zagranicznych inwestorów, deficyt budżetowy musi być równie niski, a najlepiej aby go nie było w ogóle, w wyniku redukcji wszelkich wydatków socjalnych,
  • zaprzestać „druku pustych pieniędzy” a bank centralny musi być całkowicie niezależny od władzy państwowej i (w domyśle) działań w interesie zagranicznych banków.

Oczywiście warunkiem ustrojowym sukcesu ekonomicznego (niezbędnym i bezwarunkowym) jest liberalna demokracja, będąca zaprzeczeniem wszelkich autorytaryzmów: a demokracja liberalna jest tylko wtedy, gdy rządzą wyznawcy powyższych doktryn.

Przez większość minionego trzydziestolecia aplikowano nam nowoczesne recepty, rządził bezpośrednio Balcerowicz albo jego epigoni, których największym historycznym osiągnięciem jest pozbycie się około dwóch milionów ludzi, którzy nie mieli cierpliwości w oczekiwaniu aż prowadzone „reformy” przyniosą zbawienny, „zachodni” skutek i sami przenieśli się na ów „zachód”. Dzięki temu udało się rozwiązać jeden problem: nie mamy dwóch milionów bezrobotnych, bo ludzie ci byli przecież potrzebni gospodarkom „państw wysokorozwiniętych”, a ich emigracja była częścią wolnego rynku: w końcu tu jest bieda, a tam bogactwo, więc nikt nie powinien się im dziwić (ich zachowania są racjonalne).

Co prawda przez ostatnie kilka lat w polityce gospodarczej pojawiały się groźne dysonanse: pojawiło się „rozdawnictwo” (np. 500+), likwidacja skrajnego ubóstwa, wzrost inwestycji publicznych, wzrost wynagrodzeń, itp., co świadczy, że być może balcerowiczowskie upiory przestaną nas straszyć. Wiemy, że autorów tych karygodnych odstępstw od obowiązujących doktryn trzeba jak najszybciej „odsunąć od władzy”, w czym pomogą nam przedstawiciele prawdziwego zachodu; w końcu zapędom autorytarnym trzeba wreszcie powiedzieć twarde NIE. Przecież wiadomo, że każdy odstępca, który łamie zasady wolnego rynku, jest wrogiem liberalnej demokracji, „łamie praworządność” i „ogranicza prawa mniejszości” i cechują go inne bezeceństwa.

Ale to tak przy okazji: ważniejszy jest wątek ekonomiczny. Skoro na efekty zastosowania zbawiennych metod osiągnięcia zachodniego dobrobytu trzeba czekać ponad ćwierć wieku, a przybliżyły do tego celu wyłącznie odstępstwa od anglosaskich doktryn, to może powinny zastosować inne recepty? Przecież owe doktryny mają „charakter rynkowy”, czyli służą tym, którym są potrzebne, a to oznacza, że pośrednio lub bezpośrednio są opłacane dla tych, którzy są ich beneficjentami. Mają uzasadniać bogactwo tych, którzy są bogaci oraz biedę tych, którzy są biedni. A nam wyznaczono rolę tych drugich. Jeżeli chcemy aby było odwrotnie, to nasuwa się jeden logiczny wniosek: trzeba zastosować doktryny przeciwne do tych, które dotychczas stosowaliśmy. Powinniśmy zacząć tworzyć teorię ekonomicznie wyjaśniającą przyczyny tego, dlaczego w ciągu minionych trzydziestu lat usiłowano nas wielokrotnie ograbić ze wszystkiego, co się dało nam ukraść, a mimo to nie wszystko daliśmy sobie odebrać. Nowe doktryny mają być dla nas opłacalne, dając nam wskazówki, jak osiągnąć sukces ekonomiczny WBREW narzuconemu nam miejscu w podziale na biednych i bogatych. Musi to być doktryna adresowana do państw małych, średnich i słabych politycznie, w dodatku będących pod protektoratem bogatych mocarstw. Wzorce chińskie, rosyjskie czy indyjskie mają się tu nijak, bo nie ta skala, siła i zasoby.

Ciekawe, czy nas stać na takie poszukiwania? Przecież nasze elity intelektualne zajmują się głównie naśladownictwem i w powszechnym przekonaniu nie stać ich na oryginalną (czyli „niezachodnią”) myśl. Najlepszym tego przykładem są „uznani eksperci” zajmujący się relacjami polsko – rosyjskimi. Nam się wydaje, że tak często uwypuklana nasza unikatowa znajomość Rosji jest czymś oryginalnym: wręcz odwrotnie: jest to narzucona nam rola zaczadzonego rusofoba tworzącego „problem polski”, który zachód rozwiąże wraz z Rosją.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją